To piękny moment, w którym stać mnie w końcu na to, by przestać walczyć z uczuciem bezradności. Skąd się ono pojawia i czy jest uzasadnione – to zupełnie inna historia. Bezradność jest uczuciem, tak jak inne – subiektywnym. Tak więc w pełni prawa mogę czuć się bezradny nie mając ku temu żadnych podstaw, więcej, nawet gdy moja bezradność urąga poczuciu dobrego smaku, przyzwoitości lub jest wręcz skandalicznie nieusprawiedliwiona.
Tak więc z rozkoszą poddaję się opadającej mnie bezradności. Zaczyna od czubka głowy, potem muskając czoło i skronie dociera do rzęs i powiek. Opadają wraz z nią. Od tego momentu płynę w pogrążonym w półmroku basenie, płynę w górę, lecz nie ku światłu i ku powierzchni, nie ku światu, ale pogrążony w spokoju.
Najspokojniejszy stan to taki, w którym staje się jasne, że już nic nie można zrobić. Czy dlatego, że zrobiłem już wszystko, czy nie zrobiłem nic z tego, co powinienem był zrobić – to bez znaczenia.
Koniec z uwikłaniem w dziesiątki spraw, z listami w skrzynce pocztowej, które pozostały bez odpowiedzi, z pracami, które należało wykonać – bezdyskusyjnie, niezwłocznie, przy okazji, tak sobie i dla przyjemności.