Miłość jest niezaspokojona. Najpierw o niej marzymy, potem próbujemy się jej uczyć i sprawić, by ktoś czuł się szczęśliwy. Nawet jeśli się to uda, w rzadkich przypadkach, to okazuje się, że działania te przynoszą tylko spotęgowanie potrzeby miłości i koło się zamyka. Zamiast spokoju wpadamy w pęd do zaspokojenia czegoś, czego nie da się zaspokoić.
Z drugiej strony śmierć miłości sprowadza rozczarowanie z przeświadczeniem, że wcale nie o to chodzi.
Gdyby zaś miłość rozpatrywać w miarę prosto, jako instynkt podtrzymania gatunku, to czy choć wtedy dałoby się na chwilę o niej zapomnieć? Wydaje się, że wprost przeciwnie. Czy nie łatwiej byłoby być pieskiem, który pamięta tylko wiosną.