Droga i niebo, i co się wydaje

Z poziomu drogi wydaje się, że drzewa, ciągnące się wzdłuż niej, przecinają niebo na dwie części. Tak wydaje się z poziomu drogi. To oczywiście złudzenie, a wiedzą o tym ci, którym choć przez chwilę dane było spojrzeć na drogę od strony nieba. Jest ona wtedy nawet nie niteczką. Jest niczym, lecz dokładniej byłoby powiedzieć – nie ma jej. Bo nawet stwierdzenie, że jest niczym, zawiera w sobie jakieś istnienie, a przecież taka szeroka droga, jak ta krajowa nr 7, od strony nieba, jeśli tylko wznieść się trochę wyżej, przestaje istnieć.

Droga i niebo, fot. Piotr Kubic

Kierowcy, siedzącemu za kierownicą samochodu, który jest jeszcze mniejszy niż sama droga, wydaje się jednak, że on sam, albo co najmniej – jego samochód – jest najważniejszy, no może – szczególny. Czy to przez markę, czy cenę, za jaki został kupiony, albo, w ostateczności – z powodu nieprzeciętnych umiejętności, jakie przypisuje sobie kierowca. To nic dziwnego, że na niskim poziomie coś wydaje się czymś, podczas gdy po wzniesieniu się wyżej, to coś nie ma większego znaczenia, o ile w ogóle istnieje.

Tak więc kierowcy, który przypisuje sobie nieprzeciętność, jadącemu po jednej z kilkudziesięciu dróg krajowych, które, po wzniesieniu się choć trochę ponad poziom kraju przestają się liczyć, a nawet istnieć, tak więc kierowcy wydaje się, że drzewa wzdłuż drogi przecinają niebo na dwie części. Ale właśnie dziś, niecodziennym zrządzeniem losu, niebo rzeczywiście wygląda zupełnie inaczej po lewej i po prawej stronie szpaleru drzew. Nad drogą, drzewami, samochodami, nad południową częścią kraju, przechodzi zmiana pogody, front chmur, a szosa, na kilkanaście minut, może pół godziny, stanęła im w poprzek. To oczywiście też złudzenie, bo powiedzieliśmy, że niebo nic sobie nie robi z szosy, nawet nie podejrzewa, że ona istnieje.

O szesnastej trzydzieści siedem, na wschodzie, szarawa magma gubiła w swoim wnętrzu linię horyzontu. Na zachodzie niebo o silnym niebieskim kolorze stało się tłem dla pochylonych nisko, białych, skłębionych stratocumulusów. Pomiędzy zachodem a wschodem niebieski bladł stopniowo, stając się szarawą nicością, która dalej traciła nawet swoją nicość, stając się na wschodzie czymś nieokreślonym. Stając się niczym, albo raczej – przestając być czymkolwiek. Gdyby nie wiedzieć, że kryją się tam domostwa wśród pól, można by pomyśleć, że świat tam zanika, w zszarzałej monotonii.

Rolnik, w domostwie na skraju posuwającej się szarości, nawet nie wychodzi z domu, by sprawdzić pogodę. Odszukuje prognozę w internecie, albo słucha wiadomości w telewizji. Tak się stało, że ignorujemy niebo, a ono, w takim razie, ignoruje nas. I tylko wspomnienia z dzieciństwa próbują się przebić z zaszłej pamięci. Kiedy nie było tylu spraw, w gruncie rzeczy głupich i zbędnych, a niebo było bliższe ludziom, i częściej na nie spoglądali, może czuli, że było o wiele bliżej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *