Autoportret w oknie tramwaju
Od poniedziałku śpię w Krakowie. W tym samym domu i rodzinie, gdzie mieszkałem podczas studiów. Tutaj kiedyś pomagałem budować studio dźwiękowe, tu nagrywaliśmy audycje, montowałem materiały nagrane gdzieś na mieście. Tu zebrałem niezliczoną ilość wrażeń i doświadczeń. Ten dom był centrum życia dużej grupy ludzi – mogli tutaj przyjść o każdej porze dnia i nocy. To cud, że zdawałem jakieś egzaminy na studiach, mieszkając w takim centrum życia towarzyskiego.
Centrum pozostało centrum do dziś. Wracam jednak do niego z innej perspektywy. Myślałem, że dopadnie mnie nostalgia, i dreptanie tymi samymi ścieżkami wzbudzi we mnie dreszcze. Ale jakoś nie. Choć zamykam te same drzwi, które zamykałem przez sześć lat, a było to szesnaście lat temu. Idę tym samym chodnikiem, przechodzę obok tego samego sklepu, wsiadam do tramwaju na tym samym przystanku. Po drugiej stronie alei jest poczta, z której dzwoniłem do Rumunii, do mojej przyszłej żony, a kiedy przez pomyłkę połączono mnie do sąsiadów, łamanym rumuńskim próbowałem wytłumaczyć, kim jestem i do kogo dzwonię.
Tamtych chwil już nie ma, ale są inne, teraz. Nigdy nie będzie tak, jak przedtem. Ale przecież to, co mam teraz, wzięło z tego, co było kiedyś. Żyją we mnie wszystkie tamte chwile. Przenikam sobą te wszystkie lata, tworzę sumę mojej historii, czy tego chcę, czy nie. Co z tego wynika…? Jeszcze nie wiem, ale coś przeczuwam…