Nie napisałem tu ani słowa o wystawie moich zdjęć, która została otwarta dzisiaj. Wstyd jakiś, że nie pomyślałem o moim najstarszym blogu, na którym piszę najbardziej skryte rzeczy, z tych, które w ogóle upubliczniam.
Wystawa ma swoje miejsce w Bunkier Cafe, Kraków, pl. Szczepański 3a, czyli po prostu w tej efektownej kawiarni, która jest przed Bunkrem Sztuki w Krakowie.
Teraz jestem już w domu i chyba nie powinienem myśleć o niczym. Bo przypominają się prawie wyłącznie negatywne aspekty ostatnich kilku dni. Znów – by je w miarę sensownie odmalować, należałoby napisać dobre opowiadanie. Co najmniej opowiadanie. A na to mnie nie stać – ani teraz ani jutro. A pojutrze sprawy pójdą w zapomnienie. Jedyna nadzieja – że owe obserwacje i wnioski nawarstwiają się tam gdzieś w czeluściach mózgu i kiedykolwiek przyniosą jakiś pożytek, komukolwiek.
A teraz uwaga – ponarzekam. Będę narzekał na innych, ale w efekcie będzie to narzekanie również o mnie. Bo nie jestem inny, ale na innych łatwiej narzekać. Co prawda już ta świadomość powinna mnie choć lekko powstrzymywać od narzekania, ale jakoś nie powstrzymuje. Tak więc brnę w tym kierunku, nawet jeśli jest to droga wprost do samosądu i samoskazania w efekcie.
Jesteśmy marnymi ludźmi. Widzę, jak to, przed czym się bronimy, i w końcu jesteśmy przekonani, żeśmy uciekli – właśnie dopadło nas z morderczą bezwzględnością. Ci, którzy nie chcieli skalać się grą w farsie, grają w farsach na całego. Którzy chcieli obronić się przed zmarioneceniem, chodzą po scenie jak sztywne kukły. Z zastanowieniem patrzę, jak jedyna postać, która kiedyś miała sporo subtelności, pozbywa się jej sukcesywnie i drętwieje, mechanicznieje, wrzaśnieje, wzorem kolegów. I pamiętam, jak młodsi oceniali starszych kolegów, że „robią widzów w konia”, a sami teraz….
Nie, nie, nie!! Bo czy można uchronić się przed tym, że aktora w komedii, farsie, wychowuje widz? Można pozostać niezachwianym wobec cowieczornego testu – śmieją się, a dlaczego dziś się nie śmieją, skoro wczoraj się śmiali? Co jest nie tak?? Gra komediowa jest nieubłaganym odzwierciedleniem tego, jakie jest przychodzące „się rozerwać” społeczeństwo. Ale czy na pewno społeczeństwo chce tylko wrzasków, tylko wymachiwania rękami, grymasów widocznych z kilometra i niczego poza tym? Chce postaci rysowanych… nawet nie grubą krechą, tylko ciosanych toporem? Czy chce prymitywów zagranych prymitywnie? I na subtelne żarty się nie śmieje? (Przynajmniej nie rubasznie.) (Może śmieje się pod nosem, ale tego nigdy nie wiadomo.) A ma się śmiać na całe gardło? Im głośniej tym lepiej?
Może dobrze byłoby pozbyć się wrażenia, że tak grane farsy, zupełnie przeciwnie do tego, co twierdził Ray Cooney, nie pozostawiają na grającym złowieszczego piętna…? Że rozwijają aktora, ponieważ „farsa to najtrudniejszy gatunek sceniczny”.
I tak, jeśli krawędź sceny jest granicą, to każdego wieczora ci z jednej i ci z drugiej strony dostają swoją działkę endorfin. I wszystko jest w takim razie w porządku. Tylko ja plotę takie głupoty, bo może po prostu jestem zmęczony, a może dlatego, że to tylko mój blog i od czasu do czasu mogę popleść.
Mój przyjaciel, pianino. Wróciłem do domu, grałem, sam nie wiem – co, i o czym myślałem. Ach, gdyby tak tylko grać…
PS. (następnego dnia, rano) Ochłonąłem i przypomniałem sobie przynajmniej jedną, dobrą farsę. Siedziałem w pierwszym rzędzie i śmieszyła mnie, choć znam ją od sześciu lat w niezmienionym wydaniu. Więc jednak można…