To bardzo wygodne mieć Wieśka. Jest bliskim, może najbliższym przyjacielem, ale w razie potrzeby może być też przeciwnikiem albo i wrogiem. Może coś świetnie rozumieć i dlatego pomóc, ale może też być potulnym tępakiem, przyjmującym na siebie razy.
W sumie w Wieśku spotykają się najróżniejsze osobowości. I nawet nie dziwne, że są one niekiedy zupełnie sprzeczne. Sprzeczność jest wpisana w kształt świata, a co dopiero w kształt człowieka. Wiesiek jest jak antycząstka cząstki właściwej, czyli mnie. Czyli, tak jak w fizyce najmniejszych cząstek, Wiesiek i ja jesteśmy ze sobą ściśle związani. I najwyraźniej powstaliśmy dokładnie w tym samym momencie stwórczym. A skoro Wiesiek może być nawet moim wrogiem, to oznacza, że wróg i przyjaciel istnieją rzeczywiście we mnie. Innymi słowy – każdy napotkany człowiek, znajomy czy nieznajomy, wszystko jedno, ma swoje odbicie w Wieśku, i na każdego człowieka patrzę przez Wieśka. Czyli nawet trudno stwierdzić, na ile istnieją i jacy są inni ludzie. Wiem tylko, że jest Wiesiek.
Skoro zatem nazwałem tajemnicę Wieśka, to czy jeszcze kiedyś on sam się pojawi? Może jego rola już się wyczerpała? Czy nie na tym polegała jego główna zaleta, że pozostawał dublerem rzeczywistości, ale takim nieuświadomionym i nienazwanym? Czarną owcą albo przewodnikiem-geniuszem, w zależności od sytuacji, potrzeb, nastroju, czy mówiąc konkretniej – mojego widzimisię?
Nie sądzę, że zniknie na zawsze. Wiesiek może teraz skryje się na jakiś czas jako samodzielny bohater, zaskoczony i zawstydzony tym, że został zdemaskowany. Ale pojawi się znów, niech tylko zajdzie jego potrzeba. Potrzebuję go, by się nad nim pastwić, albo pytać go o radę. Albo by choć chwilę z nim porozmawiać. To ja sam wzbudzę Wieśka i ja sam zapomnę, że go uśmierciłem. Wiesiek, nieodwołalny niewolnik, mój osobisty, na zawsze.