Dyletant zostaje szefem specjalisty z doświadczeniem. Znacie takie sytuacje?
Jeśliby byłbym tym drugim – co by mnie w tej sytuacji wkurzało? Ten, kto wydaje polecenia, powinien być choć w części świadomy tego, co one spowodują. Lecz jeśli jest to „szukanie we mgle”, to zacząłbym się zastanawiać dlaczego mam wykonywać trzy razy tę samą pracę…?
Moje umiejętności, które zdobyłem sam, ciężką pracą w ciągu kilkunastu lat, miałyby służyć czyjejś edukacji, zamiast posuwania spraw do przodu. Lecz czy ktoś musi uczyć się akurat na mnie? Czy nie ma innych sposobów, np. książki, materiały audiowizualne, kursy, czy choćby własne samozaparcie.
Ten problem to kontynuacja tematu: mam świetny pomysł, tylko niech go ktoś zrealizuje, bo ja nie umiem.
Pamiętam z przeszłości, jak fascynowały mnie programy, które szczęśliwie trafiły do mojego służbowego komputera. Nie mogłem zrozumieć dlaczego ktoś inny układa pasjansa, zamiast np. uczyć się Power Pointa, którego miał na swoim komputerze. Ktoś jeden, kiedy ma wolną chwilę, stoi, siedzi, patrzy w niebo, gada o tych samych sprawach, o których gadał tydzień temu, miesiąc temu i rok temu. A ktoś inny w tym czasie czyta książkę, zdobywa nowe umiejętności, planuje przedsięwzięcia.
Zaczynam dostrzegać swoje doświadczenie, oraz to, że nie jest dobrze oddawać go całkiem za darmo. Dostrzegam też, że przełamałem już w sobie kilka barier i dlatego kilka bardzo ważnych kwestii jest dla mnie łatwiejszych. To spory potencjał, który jest wiele wart. Trzeba go delikatnie i mądrze bronić.