Patrzę jak przez szybkę do wnętrza terrarium. Żywa istota kręci się wewnątrz. Ma oświetlenie, pożywienie i zestaw potrzebnych rzeczy. Biega, krzyczy, śmieje się, i płacze, kiedy jest smutna albo dozna bólu. Patrzę na nią jak przez szkło powiększające, bo zdumiony widzę nadzwyczaj wyraźnie to, co pozostawało mi nieuświadomione przez lata.
Czuję, kiedy się boi.
Nagle widzę obrazy sprzed lat, kształty ludzi dwa razy wyższych ode mnie, w ciemnych miejscach – sklepach, przychodni dziecięcej. Przy warzywniaku, do którego lady ledwo sięgałem brodą. Kupowałem coś, ale nie mogłem wyjąkać, więc udawałem, że zapomniałem. Gdy wreszcie się udało, ludzie w kolejce roześmiali się: Aha, on nie mógł powiedzieć!
I wszystko staje się jasne, strach mojego pięcioletniego syna i mój, tamten strach, to te same. Wtedy nie rozumiałem dlaczego. Dlaczego nigdy nie lubiłem książki, której okładka miała namalowanego zajączka; jego widok powodował we mnie rozpaczliwy smutek. Bo nie tę książkę chciałem! Gdy po wizycie u dentysty, z przygryzionym tamponem w ustach, poszliśmy do sklepu kupować obiecaną zabawkę na pocieszenie.
Dziś w kuchni, wieczorem, gdy dzieci poszły już spać, znalazłem samotny czerwony samochodzik, którego nie chciał przyjąć mój syn. Było to tego dnia, gdy opuszczał szpital. Pytam Ioanę: „bawi się nim?”. Ona przytakuje głową.