Mam zamówienie na teksty publicystyczne. Ale rośnie we mnie niechęć wobec takich. Marzę o pisaniu opowiadań, które mówiłyby to samo, co publicystyka, lecz w zupełnie inny sposób.
Irytuje mnie moja własna lekkość pisania krytyki. Ta łatwość jest zastraszająca, boję się jej – własnej ironii, mojego wytykania palcem błędów innych ludzi. Tak dobrze mi to wychodzi!
Gdyby móc pokazać po prostu życie. Najtrudniej jest zrealizować zwrot „po prostu”. Myślę, ilu obserwacji musiałbym dokonać, ilu analiz, jakiej użyć konstrukcji, formy, co z czym połączyć, żeby tekst „wyszedł” prosty, a jednocześnie celny, jak „czarno na białym”. I to też mnie przeraża. W ogóle twórczość jest przerażająca, to jak dotykanie żywiołu jakiegoś, w który jeśli tylko się wdepnie, to nie można się od niego uwolnić. Uczepi się, drażni, nie daje żyć, w końcu powoduje wyrzuty sumienia, bo choćby nie wiadomo jak harować i tak się za mało zrobiło.
W końcu – nie robię nic. Jak prawie wszyscy, którzy uważają, że potrafiliby pisać.