– Wiecie, opowiem wam coś, strasznie śmieszne.
I śmieje się, do rozpuku. Siedzi na tylnym siedzeniu i ciągle się śmieje. I obiecuje, że nam opowie. Wyłączam więc radio oraz przyciszam CB radio. Pada deszcz i hałasuje na tyle, żeby zagłuszyć moją córkę.
– Przydarzyło mi się coś śmiesznego. Właśnie tędy jechaliśmy z dziadziusiem i widziałam znak, zaplątany, w krzakach. Tam było coś napisane, a ja próbowałam przeczytać. Ale nie mogłam zobaczyć. Nie mogłam i nie mogłam, aż wreszcie mi się udało.
Tędy – to znaczy jechali w tym samym miejscu, co my teraz. Czyli na wylocie z Krakowa w stronę Warszawy, za trzecią górką, gdzie jest kawałek prostej drogi. Rzeczywiście, są tu drzewa i krzewy.
– I kiedy wreszcie mi się udało zobaczyć, to nie mogłam wytrzymać ze śmiechu.
– To co było tam napisane? No powiedz wreszcie.
– Do zobaczenia. Cha cha cha!
Córka ma osiem lat. Obawiam się, że za niedługo mogę przestać rozumieć jej anegdoty, skoro już docierają do mojej granicy zrozumienia. Wapniakiem stanę się szybciej, niż przypuszczałem.