Oto moja odpowiedź na komentarz Kasi pod wpisem: 23:11
Najważniejsze, aby bus był przepełniony. Sytuacja rozwija się tak. Na 5 minut przed odjazdem wszystkie miejsca są już zajęte, a w przejściu stoją pasażerowie. Ostatni z nich wspiera się na uchwycie drzwi wejściowych. O czasie bus rusza, w tym samym momencie skądś pojawia się postać, która najwyraźniej goni właśnie tego busa. Kierowca hamuje, i np. szczupła kobieta w białym sweterku, ze średniej wielkością torebką na ramieniu, zajmuje miejsce przy drzwiach. Ten, kto stał przy drzwiach, przesuwa się nieco w głąb busa, czyli inni też muszą się trochę przesunąć. Tak więc zdawało się, że miejsca już nie ma, a jednak jest.
Bus w końcu rusza na dobre. Wyjeżdża z dworca, włącza się do ruchu, mknie czteropasmową ulicą. Kierowca omija przystanki, na których ktoś może czekać, lecz na ostatnim przystanku w mieście jakaś osoba natarczywie macha ręką. Kierowca lituje się, staje, a do busa zmierza już nie jedna i nie dwie, ale trzy lub cztery osoby. Niemożliwe staje się oczywiste – że sami nie wiedzieliśmy, ile jeszcze miejsc jest w busie. My, którzy w nim czepiliśmy się uchwytów i foteli, stojąc między rzędami. Każdy bus ma z boku zapisaną liczbę miejsc (np. 23+1), ale jest to wielkość jak najbardziej umowna i teoretyczna.
W praktyce – w tłoku, w busie, prawie zawsze jest ciemno, bo jeśli stoisz na wprost pana lub pani w ciemnym swetrze lub bluzce, to wiele nie widać. Jeśli zaś, dla odmiany, bluzeczka jest w pastelowych kolorach, a zgrabną figurę można podziwiać z niespotykanej, jak na warunki uliczne, perspektywy, to obraz automatycznie ciemnieje w oczach. Czasem dołącza się również przejmujący zapach perfum. A jeśli nie-perfum, tylko np. taniego browaru, to jak najbardziej w oczach ciemnieje. Czyli tak czy inaczej, jeśli tylko, Kasiu, trafisz na porządne przepełnienie busa, to możesz uważać się za nietoperza. A nastrojowe światło lamp ulicznych, tudzież księżyca, podpowie Ci już Twoja, całkiem sprawna, wyobraźnia.