Biedna pani doktor nie była pewna, co ze mną zrobić. „Proszę sprawdzić wszystko do końca, jak się da najlepiej” powiedziałem jej. Więc zaproponowała mi, żebym przyszedł jutro o 14:00 na ponowne osłuchanie. „To będzie taka różnica między tym, co dzisiaj, a tym co jutro?” – spytałem. „Tak, jeśli ma pan zapalenie” – odparła.
No ale jak mam przyjść jutro o 14, skoro to środek dnia mojej pracy, 40 kilometrów stąd. Na propozycję trzech dni zwolnienia lekarskiego już prawie się zgodziłem, jednak wczas przypomniałem sobie, że jutro rano przecież muszę zrealizować spektakl. Stanęło więc na tym, że zobaczymy, co będzie. Wynik prześwietlenia mam odebrać pojutrze.
Skoro więc nie ma się z czego cieszyć, to i problem z nadmiernym odczuwaniem radości sam się rozwiązał. Zresztą wiadomo było, że tak się to skończy, bo już z dawien dawna mawiali rodzice: po śmiechu następuje płacz. Płakać raczej nie będę, jest jednak nadzieja, że smutek naprawia serce, a może i płuca, jeśli okaże się to konieczne…