Wracam do domu busem. Przybiegam na ostatnią chwilę, wciskam się i staję tuż obok kierowcy. Bus jest pełny, pasażerowie stoją w przejściu, a ja się cieszę, że zdążyłem, bo to przedostatni kurs dzisiaj. Następny dopiero za pół godziny.
Ruszamy i wkrótce na kolejnych przystankach okazuje się, że miejsce się znajdzie na jeszcze kilka osób. Wewnątrz jest ciemno, w świetle maleńkich, nielicznych lampek majaczą ludzkie postaci. Przypominam sobie, że obok drzwi wejściowych, na zewnątrz, widnieje liczba miejsc 23+1. To oczywista fikcja, bo miejsc jest co najmniej trzydzieści. Jakiś czas temu przez Polskę przetoczyła się dyskusja o przepełnionych busach. Były wzmożone kontrole służb uprawnionych do kontroli, były analizy – od ekonomicznych po psychologiczne. Temat ucichł, a młody kierowca busa, w którym jadę, zlituje się nad każdym, kto chce po 22:00 dotrzeć do domu. Zresztą, gdzie tam „zlituje się”, nie ma tu żadnej litości, tak się po prostu u nas robi.
Stojąc i trzymając się niewidzialnej rurki przy suficie przypominam sobie, że nie wziąłem całodobowej insuliny. Powinienem ją wstrzyknąć około 21:30, a minęła już 22. Macam więc plecak, wyciągam wstrzykiwacz, i w tym tłoku reżyseruję przedstawienie pt. zastrzyk. Zdejmuję jeden rękaw kurtki, podwijam sweter oraz koszulę. Nachylając licznik w stronę nikłego światła nastawiam dawkę. Potem łapię w zęby osłonkę igły, ściągam ją, i wbijam wstrzykiwać w ramię tej ręki, która trzyma rurkę przy suficie. W ten sposób utrzymuję stabilność na dziurawej drodze i unikam poranienia się igłą.
Chowam wstrzykiwacz do kieszonki i chwilę potem dopada mnie pytanie – czy wstrzyknąłem właściwą insulinę? Dwa wstrzykiwacze różnią się nieco kolorem. Gdybym się pomylił, to w ciągu godziny dostałbym taką dawkę, jaka powinna się rozłożyć na całą dobę. Wyratować się z tego byłoby niepodobna. Sięgam ręką do wstrzykiwacza, jednocześnie liczę, czy gdybym zjadł wszystkie krówki, marsy i liony, które mam w plecaku, to zrównoważyłbym tę końską dawkę? Należałoby też zadzwonić do Ioany i powiedzieć, żeby na przystanku zorganizowała kogoś do niesienia nieprzytomnego męża. Kiedy wyjmuję wreszcie wstrzykiwacz i spoglądam na niego, truchleję – jest niebieski, a powinien być…. biały! Serce skacze do gardła, czytam jeszcze to, co tam napisane, i doczytuję się, i nie rozumiem w pierwszej chwili, coś się nie zgadza. Wreszcie dociera do mnie, że… w busie światełka są niebieskie…..