Dzieci uczą się jeździć na nartach.
Nie mogę wyjść z podziwu, jak dorośli czasem próbują je wyręczyć w przezwyciężaniu trudności. Zanim dzieciak choć spróbuje założyć narciarskie buty, to już ma założone, zanim się zorientuje, już ma przypięte narty, jak się potknie, to zanim kiwnie palcem – już go ktoś podnosi. I ten ciągły słowotok dorosłego, instruujący – co trzeba robić. Przysięgam, że nasze dzieci to czasem rzeczywiste anioły o cierpliwości anielskiej. Bo dorosły to już dawno by warknął jakieś paskudne słowo i odwrócił się na pięcie.
Pamiętam, jak na placu zabaw zobaczyłem matkę z córką. Chciałbym bardzo to opisać, ale jak to opisać….! Matka mówiła bez przerwy – jeśli piszę bez przerwy, to tak było. Może niektórzy z Was zetknęli się z psychiatrią, występuję tam takie zaburzenie – słowotok – w którym chory nie przestaje mówić. Jestem przekonany, że ta matka wymagała terapii…. W każdym zdaniu – albo polecenie dla dziecka, albo napomnienie, albo pytanie. Po pytaniu następowało przynaglenie do odpowiedzi, jeśli odpowiedź chybiała oczekiwaniom, następowało napomnienie, a potem ponowne pytanie, i przekonywanie, i pytanie, i napomnienie, i instrukcja, i pytanie…. i tak w kółko.
Może w następnym „Ćwiczeniu z pisania o niczym” spróbuję….