Wieje dziś cały dzień. Są jeszcze liście, więc dopóki są, szeleszczą, szumią na wietrze. Cóż więcej pisać, kiedy poprzednimi laty już to opisałem. Ileż można „pogłębiać” wiatr? „W nieskończoność”, ktoś powie. Pewnie tak, ale pisarz jest skończony. I w końcu (skoro „skończony”) pozostaje mu tylko cisza. W której szumią liście, dopóki jeszcze nie opadły. Jak opadną, wyć będą nagie konary. O ile będzie wiatr. Jeśli wiatru zabraknie, to tym bardziej pisanie straci sens. Tak, dopóki jest wiatr i dopóki jest mu coś na przeszkodzie, co może szumieć, szeleścić, wyć, huczeć, dopóty litery wychodzą mi spod palców. Te dwa elementy: wiatr i przeszkoda na jego drodze, a tak naprawdę – ów szum, szelest, huk, wycie, są warunkiem mojego pisania.
– Drzwi nie były umyte, od kiedy dom był ocieplany – zabrzmiał czyjś głos w sypialni.
Potem zapadła klamka w balkonowych drzwiach, i przestało szumi