Maryl Streep otrzymała Oscara za rolę Margaret Thatcher. "Rola genialna", jak usłyszałem w radiu. Coś mnie tknęło. Może dlatego, że chwilę wcześniej w tym radiu był blok reklamowy, który namawiał do kupna niezawodnej pasty na krwawiące dziąsła, i gwarantującej efekt maści na żylaki itp. Chodzi mi o nagromadzenie, w otaczającej mnie rzeczywistości, przymiotników "genialny", "gwarantujący", "niezawodny".
Ciekawe, że aby zobaczyć rolę Maryl Streep, nie muszę w zasadzie nigdzie jechać, o nic się starać. Niesamowite, że w ogóle wiem o niej, bo jeszcze sto, sto pięćdziesiąt lat temu nie miałbym o niej pojęcia. Przypominam tu sobie Pamiętniki Paderewskiego, gdzie pisze, jak ludzie np. w Argentynie jechali cały dzień specjalnie zorganizowanymi pociągami z dalekich głębin kraju, by posłuchać jego koncertu. Dla tych ludzi była to wyprawa, którą pamiętali na całe życie.
Niesamowite jest to, jak nasz świat jest wypełniony niemal idealnymi wytworami ludzkiej twórczości i jak stosunkowo łatwo jest mieć do nich dostęp (oczywiście tym, którzy w miarę nadążają za biegiem cywilizacji). Mam wrażenie pewnego przesytu tych "ideałów" (oczywiście tych deklaratywnych). Lecz przecież nie deprecjonuję tego, że ktoś wkłada w dzieło całe doświadczenie swojego życia oraz ogromne zaangażowanie. Tylko czasem jakby brakowało mi "zwykłości".