Z wiosennego szukania… "Szukam drogi, tropię czas". Rośniemy jak drzewa, może raczej stoimy, czekając na wiosnę, kiedy nas ulistni? W rozświetlonym słońcem lesie nie mogę otworzyć oczu – niedospane, czy raczej uparte, nie chcą patrzeć. Zamiast nich obrazy rzuca nostalgia, i pamięć o sanatorium w Jarnołtówku, gdzie mając jedenaście lat spędziłem dwa miesiące. Wiosenne zapachy wilgotnego, ale już nie zimowego powietrza. Las jeszcze bez liści, spacery wzdłuż rzeki. Ach, mnóstwo wspomnień – duża jadalnia, stoliki na cztery osoby – 8-klasista, 6-klasista, 4-klasista i malec z 2 klasy. Tak nas sadzano, żeby był większy spokój. Prysznice w grupach starszaków i tych młodszych. Poobiednie leżenie na salach, obowiązkowe, nudne i tak trudne do zniesienia. Zajęcia w klasach sześcioosobowych i popołudniowe "odrabianki lekcji" – kiedy spędzeni do ławek szkolnych bardziej rozrabialiśmy z dziewczynami niż uczyliśmy się. No i nocne straszenie, ukryte porachunki między "bandami", jak to zwykle bywa – w szatni. Zabiegi – inhalacje, naświetlania. Gry planszowe i w piłkę. I pamiętam – zanim odkryłem, gdzie jest pianino, chodziłem po korytarzach w rytm nuconych po cichu melodii. Ale to wszystko – nostalgia…
Wczoraj przez cały dzień zmaganie z czymś…. Nie wiem. Ot z nadkwasotą żołądka spowodowaną nerwami, jak to się mówi. Tyle wiem, że na to nie ma lekarstwa, że najlepsze lekarstwo, to przeczekać. Kiedy sama myśl o ekranie komputera wzbudza nudności, które jednakowoż szybko mijają, gdy już się zacznie na niego patrzeć i coś na nim robić… Najgorsze jest to, co najlepsze – wejście w kanał, tunel, uskrzydlenie czasem jakby było przeklęte… Bo wydobyć się z niego bez szarpnięć i zadrapań – przeważnie nie umiem. Jeszcze.
Jutro, w zasadzie już dziś – rusza kolejny tydzień.