Powracają obrazy przesuwającego się asfaltu przed maską samochodu. Droga wysadzona drzewami, wśród bardzo szerokiego pola oświetlonego niskim, wieczornym słońcem. Zbliżamy się do skraju lasu. Tam urywa się światło, droga ginie w cieniu ciemności. Tylko ufność powstrzymuje przed naciśnięciem hamulca. Że ta droga jest i można tam jechać.
Witać się, i żegnać, w rytm odwiedzanych przyjaznych domów i przemierzanych setek kilometrów. Żegnać po to, by odzyskać wolność. Droga to wolność. Wolność to samotność. Wolność i samotność, radość z powitania i pożegnanie, to właśnie jest podróż.
Paul śmiał się z niedowierzaniem na tę diagnozę: dom nie jest po to, by w nim mieszkać, ale by do niego wracać. Tani romantyzm. Trudno. Z Paulem przejechaliśmy USA w poprzek. Przed wyjazdem wycinaliśmy z gazet kupony na tańsze jedzenie.
PS. Świerszcze grały jeszcze wczoraj. Chłód zabije je wkrótce. To może ostatni dzień ciepła, wnet nadejdzie nowy zapach wiatru. Jakże się cieszę, że to nie będzie studencka jesień.