Jeszcze kilkanaście kartek. Za nimi, w tle, twardy tył okładki. Za nią już nic, ona jak próg donikąd. Koniec. Po prostu. Nic.
Choć wcześniej ożył z pustki wielki świat bohaterów splecionych w wątkach, jak liny żaglowca w przezroczystej, zakorkowanej butelce – do oglądania. Jeszcze kilkanaście kartek ich życia zanim przestaną istnieć, choćby mieli "żyć dalej, długo i szczęśliwie".
Mój przyjacielu… nie odchodź. Nie chcę skończyć o tobie książki… Wpuściłem cię, zasiedziałeś się. Nie wstawaj. Co robić? Cofnąć się nie ma sensu, naprzód – tylko do rozstania. Stanąć, zmartwieć.
Przełamać impas przez kontratak. Zacząć pisać własną książkę; pisać, by potrzymać życie… Czyje życie…? Twoje… Moje…
Żyję, nie piszę. Piszę żyjąc. Zapisuję jakąś księgę, w której jesteś, księgę bez tylnej okładki. Pisałem wpierw z premedytacją, wreszcie w ciszy, chwila za chwilą, bezbronnie i nadzwyczaj spokojny wobec nieznanej przyszłości.