Dwadzieścia minut po północy. W sypialni. Bursztynowe światło lampy solnej gra na szczebelkach łóżeczka nocną wyliczankę, rysuje w ciemności szuflady w komódce, klei jasny pasek na ścianie.
Słychać… W sypialni – oddechy… Za oknem koła samochodów przetaczają się z ciągle tak samo przemijającym szumem. Za oknem – agregat, chyba chłodzenia, przy sklepie spożywczym naprzeciwko. I dalekie, przeciągłe dźwięki ciężarówek na obwodnicy, zajadłe choć przyciszone wycie niewidzialnych stąd smoków ciemności.
Dziesięć po pierwszej. Wspominam… Dziś dwieście kilometrów na miejscu kierowcy. To moje miejsce. Zabrzańskie podwórko, uśmiechnięte twarze. Dystans wobec ludzi – może nareszcie jest tak, jak trzeba. Co to znaczy – trzy, pięć minut rozmowy, czy to dla kogoś coś znaczy. Czy jestem tu, gdzie powinienem, czyli tu, gdzie coś mogę zrobić, na coś się przydam. Czy to, co z siebie wykrztuszę ma jakiś większy sens…
Synu…