Ten moment, gdy w ludziach obok, którzy do tej pory jawili się autorytetami, ideałami, zaczyna się dostrzegać niekonsekwencje, słabości. Pierwsze uczucie to zaskoczenie, że "to chyba niemożliwe". Drugie może być jak "utrata gruntu pod nogami", no chyba, że ma się już własne, dobrze określone zdanie, wtedy należało by "wziąć sprawy w swoje ręce".
Ten moment ciągle mnie zaskakuje, a zdziwiony wściekam się raczej niż przyjmuję do wiadomości to, że po prostu wiem i umiem więcej. Wściekam się może też dlatego, że większa wiedza i doświadczenie nie gwarantują sukcesu, gdyż wcześniej trzeba przekonać do tego innych ludzi. I tu jest, zdaje się, problem.
Tu jest problem, bo przekonywanie ludzi rzadko wiąże się z przekonywaniem do wiedzy i doświadczenia (których oni raczej nie są w stanie zrozumieć), tylko bardziej z charyzmą i umiejętnościami wywierania wpływu na grupę (czytaj: na "średnicę" społeczną). A do sterowania ludźmi ciągle nie mogę się przekonać.