Na przystanku

Znów przystanek, i znów odwilż, tym razem słoneczna, z zapachem topniejącego śniegu i wysychającej gdzieniegdzie ziemi. W naszym małym miasteczku, z wiatą pomalowaną w tajemnicze wzory nawiązujące z pewnością do symboli któregoś z klubów. Rozrzucone wokół szpargałki, jak na przystanku; moje zamiłowanie do rzeczy wtórnych sprowadza mój wzrok do niezmiętej ostatecznie kartki…

Sam ze sobą. Jak nie niszczyć innych? By dać im tylko to, co dobre, a schować się, uciec, gdy szpetna szala przeważy. Pozorny spokój, ale wewnątrz – czekam na znak, moment, pretekst, żeby uderzyć – błyskawicznie i z całym impetem, bez drgnienia powieki; wykrzyczeć (ale co), zmiażdżyć, stłamsić. Może tropić siebie i zwodzić innych (w dobrej przecież wierze) – ja taki nie jestem – choć jestem taki; żeby nie narażać ich na owo zdziwienie twarzy, szerokie otwarcie oczu – że "co mu się stało". Nic mu się nie stało, on tylko się krył, chował, oszukiwał nas, było mu dobrze i nam, ale się skończyło, wyszło szydło, bez ideału, każdy – prymityw, niewdzięcznik, fałszywy, udawane zrozumienie, cierpliwe słuchanie, głupota i bajka… To tylko kwestia czasu. Nie odbierać telefonów, chodzić boczkami, niczego nie obiecywać, nikomu nic nie robić, nie przyzwyczajać, nie sugerować; przykleić uśmieszek i mieć wszystko… Ale! Już wiem. Te ciosy trzeba skierować na siebie… I już… Już będzie dobrze…


Kto to mógłby tu napisać? W naszym małym miasteczku, gdzie wystarczy rzucić tylko okiem na konkurujące ze sobą nędzne, niewydarzone gazetki, a język traktowania kondycji naszej mieściny, a szczególnie – konkurentów w walce o dosłownie najpodlejszy przywilej, wywoła mdłości. Kto to mógł napisać – kogo stać na ten choć drobny rachunek. Kto napisał – nie wiedział – listy donikąd drze się po napisaniu na kawałeczki, albo pali, najlepiej – jedno i drugie. A może chodzi o wypuszczanie w przestrzeń, o kozła azazela, jak wobec nieznajomego z przedziału, że właśnie im więcej osób to wchłonie i poniesie gdzieś, to pewniejsza ulga? Nadjeżdża bus, co robić? Wziąć ze sobą? Jeszcze mi gdzieś wypadnie i ktoś pomyśli, że to moje. Cisnąłem ukradkiem w kąt pod wiatą, drugą ręką sięgając po przygotowane pięć złotych na bilet.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *