Biała kartka

Z serii: zapisy znalezione

Rozległa łąka, uzieleniona, jak to na wiosnę, zielenią nienormalną, półobłąkaną, choć zdającą się tak spokojną. Z przekwitłymi już mleczami… Już? Tak szybko…? Dwa niewielkie grzbiety pagórków zaczynają się na płaskowyżu i wznoszą równolegle na szczyt większej góry. Między nimi – cienkie, wysokie łodygi jasnobrązowych, może jasnożółtych, wyblakłych żółtych trzcin. Pewnie ziemia jest tam bardziej wilgotna. Na skraju tego chwiejącego się pod wiatrem poletka – biała kartka.

Upadłam, ległam, może potknęłam się na zielonej łące, uzielenionej zielenią nienormalną, jakby obłąkaną, bo wiosenną, choć przecież spokojną. Mlecze przekwitły, zanim zdążyłam je zauważyć. Tutaj, gdzie nikt mnie nie widzi, w małej dolince między dwoma grzbietami pagórków, patrzę nieruchomym okiem na jasne niebo, poprzez chwiejące się na wietrze wątłe łodyżki wysokich traw. Wreszcie czuję: spływa po policzku łza, potem druga. Nie wiem skąd one, dlaczego, przecież jest tak dobrze i pięknie. A jednak, zanim dopłyną do krańców i opadną na dół, wzbiera we mnie spokój, jakby wraz z dwiema kroplami opuściły mnie wszystkie niecierpliwe gorycze.

Transylwania, fot. Piotr Kubic

jestem…

Jestem wśród żywych… Gdy zacząłem dochodzić do siebie, siedziałem na podłodze na portierni u mnie w pracy. Była godzina 5:30. Straszne jest uczucie wychodzenia z czarnej dziury. To niepamięć, której towarzyszy potworny strach. Uczucie strachu bierze się nie tylko z reakcji organizmu, ale też z poczucia, że nie wiem kim jestem, co robiłem wczoraj, gdzie byłem, co mam zrobić dziś. Mam nudności oraz bolą mnie mięśnie i odmawiają posłuszeństwa. Jakby jakaś wielka łapa złapała mnie i tłukła o ziemię…Czuję, jakby już mnie nie było na tym świecie, ale jednak, jakimś sposobem wrócił.

Już nie żyłem, ale żyję znowu… Dziękuję Pani pracującej w ochronie na portierni. Pierwsza rzecz, jaką pamiętam, to podawany mi plastikowy kubek, wyjęty z podajnika obok wielkiej butli, napełniony wodą i cukrem.

Tęsknić

Czasem pożera mnie przerażająca tęsknota. Za ludźmi, których polubiłem i chyba nawet pokochałem, a których nie ma blisko mnie. Ta tęsknota dotyczy też moich dzieci, a nawet żony, która właśnie teraz śpi koło mnie, na wyciągnięcie ręki.

Dlatego zacząłem podejrzewać, że jakimś sposobem zostałem napiętnowany tęsknotą, zostałem na nią skazany, i nic nie będzie w stanie mnie od niej uwolnić. Nie pozostaje więc, jak nauczyć się z nią żyć i radzić sobie, ciągle tęskniąc. Można mieć też nadzieję, że to tylko objaw np. prostej nadkwasoty żołądka, i pójść do apteki i kupić jakiś medykament.

Lecz to ona nie pozwala mi zasnąć, pcha do pisania, fotografowania, poszukiwania. Więc jeśli zniknie – przestanę biec, próbować, szukać od niej uwolnienia. I co mi pozostanie?

Problemy z kośćmi pomagają na przeziębienie

Pamiętam, na sali pooperacyjnej było zimno. Nie od razu zdałem sobie z tego sprawę, nawet nie od razu po tym, jak doszedłem do świadomości. Zresztą ciekawe, co się zauważa najpierw, i szkoda, że nie pamięta się tego, co się zauważyło najpierw, po obudzeniu. A kiedy jest ten moment, w którym pacjent już się obudził? Można zaryzykować stwierdzenie, że budzimy się przez całe życie, a również przez całe życie jesteśmy pacjentami, od urodzenia, gdy skalpelem tną nam pępowinę. Sen i jawa przeplatają się, i wkrótce i tak nie wiadomo, co było snem a co jawą, choć niektórym się zdaje, że dokładnie wiedzą.

Kiedy dotarło do mnie, że jest zimno, nie od razu się zmartwiłem. Miałem na głowie, a w zasadzie – w głowie – inne problemy, ale też matka nadzieja mówiła mi, że zimno jest przejściowe, bo pewnie ktoś właśnie przewietrzył, albo otworzył drzwi na korytarz. Z czasem okazało się, że na sali pooperacyjnej właśnie tak, jak teraz, jest, zdaje się, zawsze. Czyli – zimno.

To, że czuje się zimno, nie musi oznaczać, że rozumie się tego konsekwencje. Można czuć to, co tu i teraz, i niektórzy mówią, że jest to najszczęśliwszy sposób odczuwania. Niemniej jednak ludzka wyobraźnia, połączona z pamięcią, oferuje kilka wariantów bliższej i dalszej przyszłości, a który z nich wybierze świadomość, zależy chyba od chwilowego natchnienia emocjami. W każdym razie, mój stan nie pozwalał na samodzielne poprawienie sobie kołdry, cienkiej zresztą, ani na naciągnięcie koca, którego i tak nie było. Pamięć zaś podpowiadała, że skończy się to przeziębieniem, tak, jak za każdym razem, jak kończyło się to zawsze – od dzieciństwa.

A jednak nie. Mijały dni, ja ruszałem coraz śmielej różnymi częściami ciała, wracała chęć patrzenia na pokarmy, tylko ból głowy i wołania na pielęgniarkę pozostawały te same. Wtedy zacząłem tworzyć teorię, że na katar i ból gardła pomaga dziura i krwiak mózgu. Diagnoza ta nie miała większego praktycznego znaczenia, ale skoro dziura i krwiak już się zdarzyły, mogłem cieszyć się przynajmniej zdrowiem nosa, gardła, oskrzeli i płuc. Gdybym miał wybierać… ale nie mogłem.

I teraz…. Teoria przypomniała mi się ponad miesiąc temu, kiedy powrócił, powracający z regularnością, wściekły ból pleców. Ponad miesiąc minął już zmagań z kręgosłupem, i znów nie od razu zauważyłem, że mimo, że wokół kaszlną, prychają, słaniają się na nogach z chusteczkami przy twarzy, moje drogi oddechowe są czyste. Teoria jednak się sprawdza! Co więcej, pomaga nie tylko dziura i krwiak mózgu, ale również przestawienie kręgów i wypadanie jądra miażdżystego kręgosłupa! Zapisałem te obserwacje. Może się okazać, że z biegiem lat zgromadzę niezłą listę urazów, które usuwają problemy górnych dróg oddechowych.

I najnowsze potwierdzenie teorii o tym, że większy problem leczy mniejszy. Przedwczoraj wracając z basenu, nie przeczuwałem jeszcze, co mnie czeka. Dopiero budząc się rano stwierdziłem z radością, że nerw kulszowy przycichł wyraźnie, i poranna droga do WC wreszcie zaczęła przypominać wędrówkę człowieka wyprostowanego (homo erectus). Możecie wyobrazić sobie moją radość! Przełknąłem ślinę i szczękę wykrzywił piekący niczym rozpalona obręcz, ból gardła. Teraz już jestem pewien, że kręgosłup wraca do zdrowia.

Otrzęsiny po przedawkowaniu

Czy można sobie wykrakać utratę przytomności (we wpisie wcześniej)? Chyba nie. Zresztą wcale nie chodziło o przepracowanie, co najwyżej – o odchudzanie. Wiadomo, że przy odchudzaniu każdy je mniej, cukrzyk również. Ale u cukrzyka, zwłaszcza leczonego insuliną, nie uchodzi to tak łatwo.

Krwawe ślady zębów na języku – własnych zębów na własnym języku… Czy ktoś z biorących insulinę już wie, o co chodzi? Na pewno niejeden wie. Od wczoraj najchętniej jem jogurty i tylko piję. Lecz i tu jest trudność – ta dieta jest inna niż zwykle. A pacjent insulinozależny i zmiany diety – to zagadnienie niełatwe. Pisząc te słowa, leżę w łóżku i próbuję się wspierać na łokciu, lecz powstałe wczoraj zakwasy (podczas hipoglikemicznych otrzęsin), obezwładniają ciało. Bolą nawet mięśnie brzucha, to znaczy, że trochę ich zostało.

Wieczorem

W półmroku dziecięcego pokoju Beniamin siedzi na moich kolanach. Jest owinięty kocem, wystaje mu tylko mokra głowa. Przytulam twarz do jego policzka, kładę rękę na piersi, wsłuchuję się, zamykam oczy. Szukam usilnie czegoś, co może objawi się pod zamkniętymi powiekami, albo zabrzmi niewyraźnie. Próbuję przeniknąć jego przyszłość, och gdybym mógł, choćby w zamazanych obrazach, niewyraźnych cieniach dziecięcego pokoju, w kilku głosach, które by przebiły się przez szum suszarki.

Po prostu może się uda

"Trzeba pisać po prostu to, co widać, słychać i czuć" – wyciąganie wniosków pozostawiając samym czytelnikom.


Szósta rano. Wypalona słońcem sypialnia, właśnie czerwiec zbliża się do najdłuższego dnia w roku. Okno jak wielka pieczątka odbija swój ażurowy zasłonami ślad na przeciwległej ścianie, na łóżeczku, jasnej pościeli i jasnej twarzyczce dziecka, które za trzy dni skończy trzy lata. Żółte, jasne i puste ściany, żółty sufit – grają w pingponga słonecznym światłem, bezgłośnie, w ciszy oddechów i bezruchu wszystkiego.

Za dziesięć siódma. Oddechy. Kaszlnięcia. Córka. Przyniosę ciepłej wody. Szum opon za oknem, przemijający za każdym razem tak samo, czyjeś kroki, pospieszne, przeplatane świergotem ptaków; krakaniem, gruchaniem też, zawijającym gwizdem. Bije dzwon, bicie rozlewa się w czasie i przestrzeni, jakby nie bicie, tylko jeden ciągły dźwięk, wibrujący jedynie, bez uderzeń, kołatania – szczególnie tu, w piersi.

Bezruch. Czas zatrzymał się, tu, obok serca. To oczekiwanie na… nic. Może dlatego nawet przyjemne, gdyby jednak nie pewne napięcie struny, rozpiętej między pępkiem a przełykiem. Już wiem. To przyjemne oczekiwanie na nic, bo pogodzone z tym, że struna i tak zawsze będzie. Napięta. Może nie zagra dźwiękiem, ale będzie gotowa, bez końca, w pół drogi (a po co napinać struny, skoro nie będą grać?) No właśnie, po co. Demontuję strunę!

I co, udało się bez wniosków pisać? Ja – piszący, i ja – obserwator samego siebie, piszącego. Dwaj w jednym, lecz który z nich prawdziwy…? Czy przeżywający, czy ten analizujący, i dla rozładowania – ironizujący z tego pierwszego…?

Czegoś znów nie wiedziałem

Nie miałem pojęcia na ile sposobów może boleć taka, dajmy na to, głowa. Najogólniej podzieliłbym to odczucie na ból ciągły oraz impulsowy. Jest też ból utajony, kiedy z pozoru nic nie boli, ale bierze się to stąd, że do lekkiego bólu trochę można się przyzwyczaić. Oraz ból zwielokrotniony, kiedy świadomość zmęczona kolejnymi falami staje się przewrażliwiona i reaguje wybuchem nawet na bodźce normalne i oczekiwane – jak na przykład głaskanie głowy przez córkę.

To jest inne życie. I nie do opisania. Nie, nie żebym narzekał, chociaż nie ukrywajmy, to nie luksus. Chociaż… to jest luksus. Bo choćby jak w dniu wyjścia ze szpitala – ja opuszczam salę, a do sali obok trafia Bolesław, o którym już tu pisałem; ma jakieś osiemdziesiąt lat, nie poznał Ioany ani mnie; od lat tkwi w łóżku, jego żona załatwia kolejne sposoby na łagodzenie bólu. Bolesław nie opuści już pozycji horyzontalnej, choć jeszcze dwa lata temu pisał opracowania historyczne, przedstawiał mi je i rozmawialiśmy bez końca.

jestem (jeszcze)

Jeszcze dwadzieścia minut temu wstanie z łóżka było wyczynem. Miałem tylko iść do toalety i wypić kolejną dawkę środka przeciwbólowego. Wracając zabrałem jednak plecak do sypialni, delikatnie stawiając kroki, nie tylko z powodu śpiących dzieci, ale będąc w ciągłym oczekiwaniu na kolejne uderzenie bólu. Tylko wziąłem plecak, potem tylko podłączyłem laptop do ładowania (w ciągu dwóch tygodni bateria pewnie stała się pusta). Lecz skoro podłączyłem, no to już uruchomiłem. A skoro uruchomiłem

Skoro uruchomiłem, to spojrzałem na rzeczy, ludzi, kontakty pozostawione dwa tygodnie temu. Czy jeszcze gdzieś tam jestem?

Jestem… Niesamowite, bo wraz z tym odkryciem ból odpłynął szybko i niedostrzegalnie. Zniknęło odrętwienie, ta ostrożność w ruchach.

Jest mnóstwo listów od Was. Na przykład:

   przed chwilą zaczęła się Twoja operacja.......
przed chwilą odbyłem kilka telefonicznych rozmów.....

Piotr, są ludzie ,którzy Cię kochają.
To jest wartość !

Twój, o dziwo, ogromnie spokojny Brat.

Dziękuję. I milczę.

Z tamtej środy pamiętam nagłe uderzenie hipoglikemii, i to, że naszpikowałem się glukozą i cukrem. Zadzwoniłem do mamy z ostrzeżeniem (Ioana była w szpitalu z Sarą). Potem pamiętam – już nagle Izba Przyjęć, wymioty przy najdrobniejszych ruchach głowy i mój lament do taty: jak mogłem być tak nieostrożny i nie położyć się na dziesięciu minut. Wstrząsy w karetce po drodze do Krakowa. Znów tomograf, rozmowę z lekarzem, znów w karetce i w końcu – nagły jej nawrót, sygnały dźwiękowe. Niewiele widząc podpisałem zgodę na leczenie, operację, zwiodczenie mięśni oddechowych, zaintubowanie i respirator. Pamiętam słowa: „proszę sobie pooddychać tlenem”, „a teraz pan zaśnie”, „teraz się pan już obudził”. Niesamowite, jak zdanie po zdaniu, a minęły godziny.

Nie pamiętam – mojej walki z ratownikami medycznymi, którzy przyciskali mnie do podłogi, żeby założyć wenflon. Który i tak wyrwałem, zarzucając kuchnię krwią. Nie pamiętam, że sam zszedłem na dół po schodach. Nie pamiętam, jak wyglądały karetki, ratownicy, tomografy, pamiętam tylko kierowane do mnie bezpośrednio słowa oraz że padały na mnie, na noszach, drobne zimne igiełki chyba śniegu, przy przejazdach na zewnątrz.

Cóż mogę powiedzieć… Że jest wrażenie, że stało się coś więcej, niż złamanie podstawy czaszki, operacja krwiaka i to wszystko tak dalej – w dziedzinie materii… Stało się coś więcej, ale na razie nie potrafię jeszcze powiedzieć, co…

Dziękuję.