Noworoczne nabożeństwo w naszym zborze. Powiedziałem sobie, że nie dam się "wtopić" podczas składania życzeń – kilka słów, najwyżej dwa zdania, raz dwa i po sprawie.
To pensjonariusze domu spokojnej starości. Twarze przeorane, gdy podchodzę do nich, ożywają, zmartwychwstała na chwilę siła iskrzy w poblakłych źrenicach.
Oto kobieta; kilka lat temu, będąc w dobrej kondycji, przeszła wylew, paraliż. Wróciła, siedzi na wózku. Jak moja babcia, ma dystynkcję, przy podejściu – zrywa się do przodu, wyciąga rękę tak, jak widziałem to na kursach komunikacji – z dłonią otwartą ku górze. Dziecko mogłoby się wystraszyć jej twarzy i głosu, który od tamtego czasu bełkocze w dźwięku, lecz nie w sensie słów, pełnych poruszenia i starannych myśli.
Albo ona. Wstaje, żeby podać rękę, podnosi ją razem z łokciem i ramieniem, nie może inaczej. Do Domu przyjechała na wózku, dzięki rehabilitacji już od kilku lat chodzi samodzielnie. Jej delikatna skóra opina nieforemną, kiedyś piękną twarz, miękki głos z historycznym dziś tylnojęzykowym "ł" jest cichy i melodyjny, choć rwie się między słowami.
On, jeszcze dwa miesiące temu zabierał głos, był inni niż reszta, ofukiwał nas czasem i miewał rację, jakby mój brat – dostrzegał wielostronność tego świata. Dziś przejście krótkim korytarzem zajmuje mu dwadzieścia minut, teraz siedzi wpatrzony, z ustami w grymasie zastygłym niczym w drodze do uśmiechu.
Przeżycia, uczucia, które dawno temu spękały ich twarze, giną w nigdy już dla mnie nie poznanej historii. Nieznane, zapadła tajemnica. Znów. Było, a nie jest, zostawiło ślad; czy komuś będzie służyć…
Życzenia. Żadne "zdrowia, szczęścia, pomyślności". Tym, którzy jeszcze chodzą – żebyś jak najdłużej chodził. Kto na wózku – byś jeszcze mógł jeździć. Uśmiechającym – nadal uśmiechu, pogodnym – jak najdłużej spokoju… I w ciszy godnego dobrnięcia do końca. Życzenia ponad miarę… Nie życzy się zmian na lepsze, raczej nikt się ich nie spodziewa…
Dałem się wtopić.