Mroźne, dalekie światła… Przez szybę samochodu, przesuwają się daleko za zakrętem, o w pół do drugiej w nocy. Kiedyś marzenie, by być tam, gdzie one – w pustej przestrzeni pól – zatknięte nie wiadomo przez kogo i dla kogo. Nie należą do mnie, nic nie należy do mnie. Wszystkiego i wszystkich – jestem tylko ajentem, czasem sługą; używam, dotykam, rozmawiam, posyłam uśmiech. Odbieram uśmiech i wszystko to, co ulotne, i zanim chwycę – już nie należy do mnie. Im dalej, tym dojrzalej, doroślej… samotniej. Im dalej, tym mniej mam, a kto zaświadczy, że kiedykolwiek miałem.