Poznałem go na czwartym roku studiów, po wyborze specjalizacji. Był spokojny, jakby speszony, ale świetny w matematyce. Kiedy potem spotkaliśmy się po dziesięciu latach, opowiedział mi pewną historię. Historię niezwykłą, nieprawdopodobną, może głupią, absurdalną…? W każdym razie historię, w której główną rolę gra kobieta.
Spotkaliśmy się wtedy na starym mieście, na ulicy, na której kamienice z jednej strony jaśniały odnowionym tynkiem, a z drugiej – poczerniałe ściany czekały na swoją kolej. Do artclubu schodziło się po schodkach. Była zima, śnieg i wtorek, drugi po poniedziałku najgorszy dzień tygodnia, jak na chodzenie do clubu, szczególnie zimą. Zamówił dwie szklanki piwa, były wysokie i wąskie, jedna dla mnie, druga dla siebie.
Tomuś zaczął bez wstępów, że od ośmiu lat jest żonaty i naprawdę kocha swoją żonę. Jednak w ciągu ośmiu lat nie mógł pozbyć się pewnej przypadłości – nie był w stanie namówić swojej kobiety na pójście do łóżka. No to nie było tak, że oni tego w ogóle nie robili. Robili to wtedy, kiedy ona chciała. Tomuś zresztą wyczuwał jej chęci dość dobrze, nauczył się tego w ciągu ośmiu lat, a nawet wcześniej, już po czterech latach. Tak marzył sobie, że w ciągu czterech, może pięciu lat to i ona mogłaby się nauczyć jego fazy na seks. Ale jej jakoś nie wychodziło. Może się nie starała.
Tak około piątego roku Tomuś poczuł rozdarcie. Rozdarcie, jak mu się teraz wydaje, rosło i wcześniej, ale dopiero wtedy Tomuś zdał sobie z niego sprawę. W końcu był mężczyzną normalnym i zdrowym, tylko trochę speszonym. W każdym razie zauważył, że nierzadko ma ochotę, ale na ochocie musi poprzestać, bo nic więcej nie jest w stanie zrobić. Tak, z tego wyraźnie zdał sobie sprawę.
Może z powodu rozdarcia, a może poprzez tę szczególną wrażliwość, którą zyskuje się, gdy człowiek jest rozdarty, Tomuś zaczął dostrzegać u koleżanek z pracy te momenty, chęci, marzenia, kiedy one chciały. Świetnie je wyczuwał, trzeba przyznać, więc koniec końców pozostało już naprawdę niewiele, w zasadzie nie musiał wiele robić, wystarczyło porozumiewawcze spojrzenie, drobne gesty, niby przypadkowe dotknięcie i potem wspólne kroki, w tę samą stronę. Jedno się nie zmieniło. Tomuś nie był w stanie uwieść żadnej kobiety, jeśli ona akurat nie chciała być uwiedziona.
Jak to bywa, pewien stan rzeczy nie może trwać w nieskończoność. Ta jedyna kobieta, którą kochał, dowiedziała się, zresztą po prostu wyczuła, bo kobiety czują takie rzeczy. A i mężczyźni też wyczuwają. Kończyliśmy trzecią kolejkę wysokich szklanek, gdy Tomuś opowiedział mi o tej ważnej rozmowie. Zdarzyła się wieczorem, raczej w połowie nocy, a było już nad ranem, przy stole w kuchni, na którym stały dwa zimne kubki: herbatki zielonej i herbatki z anyżem. Tomuś pił z anyżem. Ustalili wspólnie, ale mówiła tylko ona, Tomuś potakiwał: że z kobietami (innymi) koniec. Na co Tomuś zgodził się od razu. Zgodził się szybko, bo speszyła go jej wyrozumiałość, wielkoduszność kobiety, którą kochał.
Powiecie mi, że to się nie zdarza, szczególnie u kobiet, takie pobłażanie. Nie wiem, wtedy nie miałem czasu się nad tym zastanawiać, bo Tomuś siedział naprzeciwko mnie, patrzył spokojnym wzrokiem, a ja wiedziałem, że jego wzrok jest przenikliwy, mimo łagodności i lekkiego speszenia. Tomuś w ogóle świetnie wyczuwał ludzkie nastroje, nie tylko kobiece. Bałem się, że zauważy, że podejrzewam, że zmyśla. Jego zmyślanie nie byłoby przecież dziwne, biorąc pod uwagę sześć pustych szklanek, jakie stały między nami.
Jak się potoczyła ta historia? Tomuś miotał się między chęcią, zniechęceniem i beznadzieją, zaczął notować dni apetytu obecnej, jedynej kobiety. Jak więzień, który na ścianie wypisuje daty. Zaczął od urodzin swojej żony, bo przypuszczał, że kiedy jak kiedy, ale wtedy powinna chcieć. Jednak nie. Dopiero następnego dnia zobaczył w jej oczach iskierki. Pojawiły się i kolejnego dnia. Przy czwartej szklance piwa Tomuś wyciągnął wyświechtany zeszyt. Otworzył go i położył przede mną. Zobaczyłem szereg liczb:
2 3 5 7 11 13 17 19 23 29 31 37 41 43 47 53 59 61 67 71 73 79 83 89 97 101 103 107 109 113 127 131 137 139 149 151 157 163 167 173 179 181 191 193 197 199 211 223 227 229 233 239 241 251 257 263 269 271 277 281 283 293 307 311 313 317 331 337 347 349 353 359
Czy wiem, o co chodzi? – zapytał mnie. Nie wiedziałem, zresztą w tamtym momencie myślenie nie było już moją mocną stroną. Zamieszałem głową nieokreślony znak w powietrzu. „To są liczby pierwsze” powiedział Tomuś. „Po trzech latach sprawdziłem, bez wątpienia. To dni pożądania mojej żony. Począwszy od daty jej urodzin. W ciągu trzech lat jest zgodność stuprocentowa. Średnio wypada więc raz na pięć dni. To nieźle, co?”
Popatrzył na mnie. Tym razem nie było w jego wzroku nic ze speszenia. Jego twarz promieniała szczęściem, szczęściem teraźniejszym i tym przyszłym, przepowiedzianym poprzez rząd cyferek. Poczułem się, jakbym właśnie wrócił z wyprawy na Księżyc.
Tekst umieszczony również na blogu Patrz!