Wkładałem właśnie bułki do opiekacza, kiedy spiker radiowy w tonie sensacyjno-radosnym opowiedział, jak Najwyższa Izba Kontroli stwierdziła mnóstwo nieprawidłowości we wszystkich placówkach opieki zdrowotnej, które kontrolowała. No tak, kantują w szpitalach na potęgę, zresztą tak samo, jak wszędzie.
Zżymam się na to. Niby tylko informacja, ale w kontekście przeciętnego człowieka – to jasne oskarżenie, a nawet i osąd. Ale przecież NIK kontroluje w kontekście przestrzegania przepisów prawa, a nie w kontekście sprawiedliwości w ogóle. A te dwie rzeczy to dwie różne sprawy.
Zdemoralizowanie państwa, społeczeństwa, polega nie tylko na tym, że obywatele nie przestrzegają prawa, ale również na tym, co gorsze (!), że samo prawo jest źle stanowione. Czy może coś demoralizować skuteczniej, niż nieprzemyślane, prymitywne, działające na szkodę ludzi prawo? Przykłady tego mamy wciąż na każdym kroku.
Tak więc nietrudno przypuszczać, że sporo nieprawidłowości w owych szpitalach mogło wynikać nawet wprost z dążenia do ratowania zdrowia i życia ludzi – zgodnie ze zdrowym rozsądkiem i rzeczywistością, ale wbrew głupim przepisom. Uff…
Grają teraz Bee Gees, i cofam się myślą do liceum, i do Darka, który posiadał może wszystkie nagrania tej grupy. Widzę upalne lato, bloki małomiasteczkowego osiedla wybudowanego na "XXX-lecie PRL". Czuję zapach rozgrzanego asfaltu, który pokrywał szkolne boisko do koszykówki. I my – gramy w tym zapachu, a ja, tam na tym asfalcie, słyszę w głowie Bee Gees.