W szkole podstawowej, jak to w szkole, żeby jakoś wytrzymać, dzieci umilają sobie czas różnymi opowiastkami. Pamiętam jedno takie pytanie, które zadała mi kiedyś koleżanka: "czy byłbyś w stanie dojść do Kielc idąc tak: trzy kroki do przodu i dwa kroki do tyłu". Wietrząc oczywiście podstęp, jednak po krótkim zastanowieniu, odpowiedziałem: "tak". Lecz zasadzka kryła się nie w szczegółach matematyczno-fizycznych, lecz geograficznych. "Nie doszedłbyś, bo po drodze jest Morawica" – odpowiedziała z triumfem w oczach. Wiedzieliśmy, że w Morawicy jest szpital dla psychicznie chorych.
A jednak… teraz mam czasem wrażenie, szczególnie wieczorami, że idę nawet nie "trzy w przód – dwa w tył", ale "trzy w przód – trzy w tył", albo "dwa w przód – trzy w tył". Chodzi o poczucie kręcenia się w kółko. Wokół… dni, podobnych do siebie, wokół własnej niemocy. To wrażenie, że dziś tak niewiele zrobiłem… Oczywiście sukcesem jest to, że zarabiam na utrzymanie. Ale zarabianie to tylko szczegół z życia. Nigdy nie uważałem "życia na odpowiednim poziomie" za coś godnego większej uwagi. Życiu nadaje sens coś zupełnie innego.
Sens bierze się ze współistnienia z inną istotą. Nawet, jeśli jest ono obwarowane wieloma ograniczeniami i nie zawsze jest przyjemne. Nawet, a może szczególnie wtedy, kiedy nie można całkowicie panować nad partnerem, kontrolować go, bo on ma swoje zdanie, plany i chęci. A jednak jakaś siła sprawia, że chce się z nim być, brać pod uwagę jego uczucia, i wziąć trochę odpowiedzialności za związek.
Dochodzę chyba do powodu, dla którego piszę tę notkę. Na moim etapie życia łapię się na tym, że nie mam ochoty być z niektórymi ludźmi. Choć kiedyś uważałem, że mogę wytrzymać z każdym. Każdemu chciałem zaglądnąć do duszy, byłem przekonany, że jest tam coś ciekawego. A teraz… bardzo często przeważa tam poplątanie, jeszcze w dodatku nieuświadomione przez właściciela. Zgubiona prostota dziecka…