Przesunąłem wzrokiem po ostatnim wpisie i zdałem sobie sprawę, że to echo Procesu Franza Kafki, który właśnie skończyłem czytać. Ominęła mnie ta lektura w szkole. Zresztą mam wrażenie, że w moich szkolnych latach niewiele rozumiałem z materiału, który próbowano w nas wtłoczyć. A przecież miałem szczęście do dość dobrych nauczycieli polskiego.
Ale to już teraz mało ważne. Ważne, że nie nie muszę zdawać na ocenę interpretacji utworu, że mogę go odczuwać i rozumieć sam tak, jak chcę i umiem. Echa jednych fragmentów odnajduję w sobie, inne są dla mnie niezrozumiałe, intrygujące. Ta niedookreśloność jest fascynująca.
Nie ma jasno określonego opisu świata. Dzieła, w których wszystko idealnie zamyka się w żelaznej konsekwencji, w których wszystko da się wyjaśnić, ujawniają prędzej czy później swoją słabość, ograniczenie.
Wracając do jesieni – niewiele z niej jest mi dane. Zamykam się w ścianach mojej pracy, pozostają przestrzenie ludzkich dusz do podróżowania. Ciekawe, że poznanie innych ludzi inspiruje do poprawy stosunków z tymi, których już znamy.
Chciałbym opisać rzeczywistość, poukładać, ale ona ciągle ucieka przede mną. Znaleźć złotą regułę, według której ułożą się kontakty z ludźmi, według której poprowadzę moje życie i będę mógł przyjmować spokojnie przeciwności. Chodzi o jakiś punkt równowagi, stan duszy, tryb życia… nie wiem, gdzie to jest, ale wyobrażam sobie, że znalezienie tego czegoś automatycznie ułoży wszystko inne w odpowiedniej hierarchii. Jak na razie – nie wiem… Na razie najlepszy – to chyba stan obserwatora, podróżnika, nie dziwiącego się niczemu i nikomu…