Bolało wczoraj, ponieważ podczas rodzinnej wycieczki rowerowej ukazały się na niebie piękne, niecodzienne kształty skroplonej pary wodnej, zwane chmurami, niemniej jednak były o kilometr za daleko, biorąc pod uwagę obiektyw aparatu, który ze sobą zabrałem. Oceniając odległość słońca od horyzontu obliczałem, ile mam czasu do zachodu, i czy może zadzwonić do taty, żeby dowiózł mi samochodem ów obiektyw. Poddałem się jednak, uważając za niegodne posunięcie się do takiego rozwiązania. Trudno, fotograf powinien pocierpieć, skoro taki bezmyślny.
Załączam Wam próbkę tego, co udało się uratować. Za owymi ciągnącymi się po polach dymami leży moje miasteczko, byłoby je widać, gdybym miał inny…. ech…