– Powiedz mi, jak latasz?
– Ja muszę ruszać rękami tak, jakbym pływała.
– Tak? To męczące. Ja nie ruszam rękami. Niczym nie muszę ruszać. Za to latam w pozycji poziomej.
– Jakbyś leżał na brzuchu?
– Tak. Ale żeby wystartować nie muszę się kłaść.
– To jak startujesz?
– W zasadzie to nie wiem. Wiem, że stoję na ziemi, a później się odrywam i lecę w poziomie, głową do przodu.
– Acha. I nie musisz robić nic?
– No nie, muszę, ale u mnie polega wszystko na koncentracji. Odkryłem w sobie ośrodek latania, tutaj gdzieś w okolicach przepony. Ale muszę go aktywować poprzez koncentrację. Jeszcze dobrze nie umiem tego kontrolować, na przykład nie zawsze udaje mi się od razu oderwać od ziemi. Skupiam się i dopiero po jakimś czasie czuję, że się podnoszę.
– Ciekawe…
– Im lepsze skupienie tym szybciej mogę się unosić. Czasem idzie mi całkiem łatwo i unoszę się bardzo wysoko. A wtedy boję się, że jeśli stracę koncentrację, to spadnę na ziemię jak kamień.
– Spadłeś kiedyś?
– Nie pamiętam, chyba nie. Zdaje się spadałem raz, ale nad ziemią udało mi się wyhamować.
W blasku lampki solnej, świecącej pomarańczowo ponad naszymi głowami, leżymy w naszym łóżku, zwróceni do siebie. Odlatują słowa… Pozostają spokojne, senne oddechy…