Szła środkiem przejścia wielkiej hali targowej, wśród fortepianów. Kroczyła szybko ale spokojnie i zdecydowanie, a przede wszystkim – elegancko. Elegancja stała się jej naturą już dawno, nie myślała o niej ani kiedy szła teraz, ani kiedy wcześniej nakładała kolejne części makijażu, z delikatnymi akcentami na powiekach i przygaszonym walorem na twarzy. Walorem, który starannie pasował do czarnego ubrania – krótkiego, prostego płaszcza, czarnych, niezbyt szerokich spodni. A przede wszystkim – do czarnych dalekowschodnią czernią włosów. Kroków wyprostowanej, godnej postaci nie zaburzała czarna, niewielka walizka na kółkach z długą rączką, którą ciągnęła za sobą. Ot podróżny image około trzydziestopięcioletniej kobiety, zwykły dla niej, niezwykły wśród otoczenia.
Zmierzała w stronę wyjścia, wśród chaotycznego tłumu zwiedzających, kiedy dostrzegła z drugiej strony nadchodzącą powoli postać mężczyzny, europejczyka. Zwróciła uwagę ponieważ on z daleka zatrzymał na niej wzrok spojrzeniem nieco zbyt długim i zbyt konkretnym. Zbliżali się do siebie szybko z przeciwnych stron, a on, czuła to, czekał na kolejny moment. Wreszcie z bliska zmierzył wzrokiem jej drobną postać. Oczywiście nie musiała patrzeć, by to zauważyć. Na chwilę przed tym jak mieli się minąć on skręcił w prawo i obracając się wokół siebie spojrzał znów, z boku – ale tak, że nie mogła tego nie dostrzec. Znała ten prosty sposób, gdy mężczyźni chcąc zyskać trochę czasu idą w jedną stronę, by spoglądać w drugą. Ale on nie zrobił tego ukradkiem, nie czekał, aż ona przejdzie, by popatrzeć z tyłu, jak robi to większość mężczyzn na ulicy.
Zdążyła jeszcze zauważyć, że podszedł do wystawowej gabloty, kiedy pomyślała, że mogłyby ją zainteresować części fortepianiu, wystawione tuż obok. Pochyliła się nad stołem, patrząc na małe młoteczki, dźwigienki, zapadki rozebrane na części i poukładane na czarnym materiale. On był blisko, po lewej stronie. Kiedy zaczęła się odwracać, otworzyła swoją twarz wprost na… jego wzrok! – jasny, otwarty, zaskoczony. Jednym nagłym lecz delikatnym powiewem ogarnął jej czoło, oczy i policzki, zatrzymał je w pół drogi do jego twarzy. Poczuła na sobie jego zdziwienie i badawczość, i swój nagły niepokój. O jakość makijażu nie musiała się martwić – ani o dyskretne niebieskawe cienie, ani o odrobinę mocniejsze, czerwone, na górnych powiekach. Była pewna, że wygląd jest bez zarzutu. Ale on najwyraźniej… zrozumiał. Nie zdążyła popatrzeć ale poczuła tę falę, która z tak bliska, bezkarnie, zabuszowała po jej twarzy. Jasną falę zaskoczenia, uśmiechu, może nawet triumfu i… bezczelności.
Odwrócił się jakby na chwilę… Wtedy szybko… zniknęła.