…udało się pojechać! Trzy i pół godziny z Krakowa do Korbielowa, oto rzeczywistość polskich dróg. Dziś Pilsko było łaskawe – odrzuciło zasłonę z chmur, pozwalając nam dostrzec rozłożyste doliny i królującą nad nimi Babią Górę. Owiane śniegiem smreki, jak zatrzymani podróżnicy, zwykle tonący we mgle i zadymce, dziś – spokojni i piękni w świetle słońca, na tle niebieskiego nieba, czesane wiatrem ślizgajacym się po rozłożonym między nimi śniegu.
Przed ubraniem ciężkich butów – weryfikacja zawartości cukru we krwi. Był na dolnej granicy, więc od razu "zastrzyk" węglowodanów – baton, banan. Przygotowując się do dnia pełnego fizycznego wysiłku najlepiej użyć krótkodziałającego analogu insuliny. I zmniejszyć dawkę, oczywiście – jeśli nie chcesz, Piotrze, żeby cię zwozili ze stoku w toboganie.
Narty. Carvingi. Aż nieprzyzwoicie łatwo się nimi skręca, szczególnie na wyrównanej przez ratraki trasie. Jazda na nartach stała się zbyt prosta, nudna nawet. Szukałem jakichś ciekawszych miejsc, nie opuściłem najtrudniejszej trasy – najbardziej stromej, mało uczęszczanej, z lodem, wystającymi korzeniami i kamieniami. Nie ma to jak na stromiźnie paść głową w dół, w biały puch, nie ubity ratrakiem, nie zmielony przez setki narciarzy. Tam, gdzie ziemia i niebo nie są na swoich zwykłych miejscach.
Jazdy na nartach się nie zapomina. Tylko kondycji brak…