Dziś trochę kucharzyłem w domu. Niewiele. Po sporej awanturze – to ja nie wytrzymałem kilku "kwestii", jestem cholerykiem i to nie byle jakim (podczas napadu złości mam zawsze rację, ale przeważnie mam ją i później ;-).
Jajecznica na śniadanie, kotlety na… na drogę. Moje dziewczyny wyjeżdżają na tydzień. Osobiście nie rozumiem robienia kotletów na drogę, zwłaszcza, że w domu rzadko jemy kotlety, a ja – schabowe – prawie nigdy. W drodze atrakcją są umykające w tył drzewa, przemierzane pagórki, słońce zachodzące, słońce wstające… Gdzie mnie myśleć o jedzeniu.
No dobrze, dziś rano zobaczyłem, jak Sara pochłania jajecznicę, wkładając sobie duże kawałki do ust – widelcem i dłońmi. Pomyślałem że wiele kobiet, które gotują, musi czuć podobną radość, gdy widzą zajadających się przygotowanymi przez nie potrawami.
Gdy w czasach nastolęctwa jeździłem na zgrupowania amatorskiego chóru, przynajmniej raz na tydzień przypadał mi dużyr w kuchni. Wstawałem rano ponad dwie godziny wcześniej niż wszyscy. Palenie w piecu, krojenie chleba, kiełbasy, talerze, musztarda. Pamiętam, jak wreszcie pięćdziesiąt osób zwalało się do jadalni, siadało przy stołach i zabierało do jedzenia. W 20 minut pochłaniali pracę zespołu dyżurnych z ponad dwóch godzin. Szarańcza, mrówki, padlinożercy. Ale czułem ulgę i zadowolenie. Wreszcie – jedzą…