Pamiętam taki szczegół, niewiele znaczący… Z przedwiośnia, kiedy jeszcze ochłapy śniegu leżały wśród promieni ledwo przezierającego przez chmury słońca. Jak to w mieście, śnieg brudny raczej, ale tam, wtedy, na pętli tramwajowej, zachowało się jeszcze trochę bieli… Zaraz, a może nie było już wtedy śniegu? Bo pamiętam raczej suche kępki kurzu, i suchy wiatr… Ten zapach, tak różny od zimowego, ekscytujący, choć jeszcze niewinny wobec wiosennej eksplozji.
Podmuch powietrza podniósł z ziemi kawałek kartki, oparła się u podnóża wiaty, tam, gdzie wsporniki wchodzą pomiędzy płyty chodnikowe. Podniosłem ją. Było na niej równe pismo, dość wyraźne i nieźle zachowane na odartej kartce.
Tak, jestem z tą kobietą. Zdecydowałem kiedyś, że z nią jestem, co oznacza jednocześnie, że jestem zawsze. Na zawołanie, kiedy jej się chce, i kiedy nie. Kiedy ma humor, i kiedy całymi dniami jest nieobecna. Zobowiązałem się, że będę; będę znosił te rozmowy niekończące się, jej milczenie i moje oczekiwanie na odpowiedź, i jej zaprzeczanie moim uczuciom. Jej niezdecydowanie oraz to zdecydowanie – tak silne, ostateczne, bezwzględne. I że będę czekał, wyciągał rękę, próbował. A jak to zrobię, to już moja sprawa.