Karol

Odszedł Karol. Człowiek już niemłody. Można powiedzieć, za przeproszeniem, że stary. Może nie stary, ale starszy. Ile miał lat? Dziewięćdziesiąt jeden. Zaraz zaraz, to przecież stary. Ale nie wyglądał na takiego.

Odszedł myśliciel. Ależ to brzmi! Cokolwiek napisać, zabrzmi banalnie. Np. to, że był oczytany ponad przeciętność, w historii, geografii.

Miał wadę wymowy tak silną, że trzeba było wprawy, żeby go zrozumieć.
Znał angielski i esperanto.
Siadał w parku z gazetą i podnosił ją wysoko do oczu, zasłaniając swoją niewysoką postać. Mały człowieczek na ławce w parku, z żaglem z gazety zamiast głowy.

Kilka lat temu ciosem była dla niego śmierć syna, zmarł na serce, co nie jest rzadkie u ludzi z zespołem Downa.

Może chodzi o nieustający ton fascynacji w jego głosie? O zamyślony wzrok, który parzył obok tego, co widać tak po prostu?

Pielęgniarka, późnym wieczorem, przyszła zmierzyć mu ciśnienie. On wcześniej zasnął. Gdy przyszła, już nie oddychał. Z punktu widzenia medycznego, powikłanie po zapaleniu płuc. Praktycznie starość. Logicznie wszystko się zgadza. Ale coś wydaje się nie tak. To nie jest tylko coś. To jakaś niepozorna, ale w istocie gruba sprawa, jakaś skucha jest w tym, jakieś draństwo.

Choć przecież wielu chciałoby tak skończyć, może i każdy. Usnąć. To jak nagroda. Czym sobie na nią zasłużyć? Nie ma opcji „zaznacz twój wybór”, więc to jak łaska dla wybranych.

Wkładałem talerze do szafki, gdy…

Wkładałem talerze do szafki, gdy usłyszałem za sobą głos: tato, wyglądam dobrze?

Stałą przede mną córka, na ramieniu miała szkolny plecak. Na blado-ciemnogranatowym golfie, na którym w poprzek biegły z rzadka cienkie, białe paski, zobaczyłem naszyjnik z jaskrawymi, różnokolorowymi paseczkami z miękkiego tworzywa, nawleczonymi na rzemienny, wąski pasek. Zlustrowałem ją wzrokiem i znów popatrzyłem w twarz, a wtedy wyciągnęła do mnie rękę: popatrz, umyłam też zegarek. Plastikowy pasek był liliowy, z białym obramowaniem. Liliowy kolor przebijał też między czarnymi floresami na plecaczku.

– Jest okej. Fajnie. Może tylko golf ma trochę za słaby walor, taki trochę wyszarzały. Ale włosy spięte inaczej niż zwykle – dopiero teraz zobaczyłem.

Dzięki! – uściskała mnie – cześć!

Tomuś

Poznałem go na czwartym roku studiów, po wyborze specjalizacji. Był spokojny, jakby speszony, ale świetny w matematyce. Kiedy potem spotkaliśmy się po dziesięciu latach, opowiedział mi pewną historię. Historię niezwykłą, nieprawdopodobną, może głupią, absurdalną…? W każdym razie historię, w której główną rolę gra kobieta.

Spotkaliśmy się wtedy na starym mieście, na ulicy, na której kamienice z jednej strony jaśniały odnowionym tynkiem, a z drugiej – poczerniałe ściany czekały na swoją kolej. Do artclubu  schodziło się po schodkach. Była zima, śnieg i wtorek, drugi po poniedziałku najgorszy dzień tygodnia, jak na chodzenie do clubu, szczególnie zimą. Zamówił dwie szklanki piwa, były wysokie i wąskie, jedna dla mnie, druga dla siebie.

Tomuś zaczął bez wstępów, że od ośmiu lat jest żonaty i naprawdę kocha swoją żonę. Jednak w ciągu ośmiu lat nie mógł pozbyć się pewnej przypadłości – nie był w stanie namówić swojej kobiety na pójście do łóżka. No to nie było tak, że oni tego w ogóle nie robili. Robili to wtedy, kiedy ona chciała. Tomuś zresztą wyczuwał jej chęci dość dobrze, nauczył się tego w ciągu ośmiu lat, a nawet wcześniej, już po czterech latach. Tak marzył sobie, że w ciągu czterech, może pięciu lat to i ona mogłaby się nauczyć jego fazy na seks. Ale jej jakoś nie wychodziło. Może się nie starała.

Tak około piątego roku Tomuś poczuł rozdarcie. Rozdarcie, jak mu się teraz wydaje, rosło i wcześniej, ale dopiero wtedy Tomuś zdał sobie z niego sprawę. W końcu był mężczyzną normalnym i zdrowym, tylko trochę speszonym. W każdym razie zauważył, że nierzadko ma ochotę, ale na ochocie musi poprzestać, bo nic więcej nie jest w stanie zrobić. Tak, z tego wyraźnie zdał sobie sprawę.

Może z powodu rozdarcia, a może poprzez tę szczególną wrażliwość, którą zyskuje się, gdy człowiek jest rozdarty, Tomuś zaczął dostrzegać u koleżanek z pracy te momenty, chęci, marzenia, kiedy one chciały. Świetnie je wyczuwał, trzeba przyznać, więc koniec końców pozostało już naprawdę niewiele, w zasadzie nie musiał wiele robić, wystarczyło porozumiewawcze spojrzenie, drobne gesty, niby przypadkowe dotknięcie i potem wspólne kroki, w tę samą stronę. Jedno się nie zmieniło. Tomuś nie był w stanie uwieść żadnej kobiety, jeśli ona akurat nie chciała być uwiedziona.

Jak to bywa, pewien stan rzeczy nie może trwać w nieskończoność. Ta jedyna kobieta, którą kochał, dowiedziała się, zresztą po prostu wyczuła, bo kobiety czują takie rzeczy. A i mężczyźni też wyczuwają. Kończyliśmy trzecią kolejkę wysokich szklanek, gdy Tomuś opowiedział mi o tej ważnej rozmowie. Zdarzyła się wieczorem, raczej w połowie nocy, a było już nad ranem, przy stole w kuchni, na którym stały dwa zimne kubki: herbatki zielonej i herbatki z anyżem. Tomuś pił z anyżem. Ustalili wspólnie, ale mówiła tylko ona, Tomuś potakiwał: że z kobietami (innymi) koniec. Na co Tomuś zgodził się od razu. Zgodził się szybko, bo speszyła go jej wyrozumiałość, wielkoduszność kobiety, którą kochał.

Powiecie mi, że to się nie zdarza, szczególnie u kobiet, takie pobłażanie. Nie wiem, wtedy nie miałem czasu się nad tym zastanawiać, bo Tomuś siedział naprzeciwko mnie, patrzył spokojnym wzrokiem, a ja wiedziałem, że jego wzrok jest przenikliwy, mimo łagodności i lekkiego speszenia. Tomuś w ogóle świetnie wyczuwał ludzkie nastroje, nie tylko kobiece. Bałem się, że zauważy, że podejrzewam, że zmyśla. Jego zmyślanie nie byłoby przecież dziwne, biorąc pod uwagę sześć pustych szklanek, jakie stały między nami.

Jak się potoczyła ta historia? Tomuś miotał się między chęcią, zniechęceniem i beznadzieją, zaczął notować dni apetytu obecnej, jedynej kobiety. Jak więzień, który na ścianie wypisuje daty. Zaczął od urodzin swojej żony, bo przypuszczał, że kiedy jak kiedy, ale wtedy powinna chcieć. Jednak nie. Dopiero następnego dnia zobaczył w jej oczach iskierki. Pojawiły się i kolejnego dnia. Przy czwartej szklance piwa Tomuś wyciągnął wyświechtany zeszyt. Otworzył go i położył przede mną. Zobaczyłem szereg liczb:

2 3 5 7 11 13 17 19 23 29 31 37 41 43 47 53 59 61 67 71 73 79 83 89 97 101 103 107 109 113 127 131 137 139 149 151 157 163 167 173 179 181 191 193 197 199 211 223 227 229 233 239 241 251 257 263 269 271 277 281 283 293 307 311 313 317 331 337 347 349 353 359

Czy wiem, o co chodzi? – zapytał mnie. Nie wiedziałem, zresztą w tamtym momencie myślenie nie było już moją mocną stroną. Zamieszałem głową nieokreślony znak w powietrzu. „To są liczby pierwsze” powiedział Tomuś. „Po trzech latach sprawdziłem, bez wątpienia. To dni pożądania mojej żony. Począwszy od daty jej urodzin. W ciągu trzech lat jest zgodność stuprocentowa. Średnio wypada więc raz na pięć dni. To nieźle, co?”

Popatrzył na mnie. Tym razem nie było w jego wzroku nic ze speszenia. Jego twarz promieniała szczęściem, szczęściem teraźniejszym i tym przyszłym, przepowiedzianym poprzez rząd cyferek.  Poczułem się, jakbym właśnie wrócił z wyprawy na Księżyc.

puste molo i kobieta

Tekst umieszczony również na blogu Patrz!

Bradford

Bradford S Neff to drobnej postury mężczyzna. Przed obiektywem kamery jest spokojny, opanowany, rzeczowy, ale jednocześnie sprawia wrażenie niepozornego. Zmienia się trochę, gdy wydaje rozkazy stojąc wśród załogi – jego głos staje się silniejszy i twardszy. Jest kapitanem USS Pennsylvania, atomowego okrętu podwodnego niosącego na swoim pokładzie dwadzieścia cztery rakiety międzykontynentalne z głowicami atomowymi.

Wypływa na patrol, który trwa siedemdziesiąt dni. Mógłby płynąć i pół roku, okręt jest samowystarczalny, ogranicza go tylko ilość zabranej żywności oraz odporność psychiczna załogi, która liczy 155 oficerów i marynarzy.

Neff przeszedł długą drogę, zanim został kapitanem okrętu klasy Ohio, największej w USA. To szczyt marynarki wojennej. Teraz ma zmęczony wzrok, kiedy opowiada o swoim okręcie. Zna jego wszystkie zakamarki, wie, jak zbudowana jest śruba napędowa, której kształt jest ściśle strzeżoną tajemnicą, i dlaczego suszarki do rąk w toaletach zamocowano na gumowych poduszkach. Może Bradford chciałby już zostawić pływanie, może wspomina o sumie, która zebrała mu się na koncie i o tym, co z nią zrobi, jak spędzi resztę życia. Na pewno nie na wodzie ani pod wodą.

Płyną na powierzchni. Bradford jest na szczycie kilkumetrowego kiosku, wznoszącego się ponad cygarem kadłuba, przykłada lornetkę do okularów (nosi okulary) i patrzy na horyzont. Przed nim, kilka metrów niżej, kadłub wcina się w wodę jak wielkie wiertło. Podczas zanurzenia stoi jako ostatni w centrali bojowej, za plecami sterników i oficerów, rozstawia szerzej nogi a ręce ma założone na plecach. Gdy okręt pochyla się, on balansuje ciałem i tak nie traci równowagi.

A może jest pochłonięty bez reszty swoim okrętem, nie wyobraża sobie życia bez niego, bez misji. To bardzo prawdopodobne, bo gdy dowodzi, nie ma w nim zniecierpliwienia, napięcia, zbędnego zaangażowania. Nie tak, jak oficerowie, a już na pewno najmłodsi podkomendni, którzy z dumą operują sterami głębokości. Wydaje się, że Neff znalazł swoje życiowe miejsce, a jeśli tak jest, pozostanie w nim tak długo, jak będzie to możliwe.

Nie ma prawa grać na pianinie

Jest wieczór. Wieszam pranie. Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem wieszałem pranie. Kto zwykle wiesza pranie…?

Nie powinienem pytać. Powinienem raczej napisać: ktoś inny na co dzień wiesza pranie.

Ale zaraz. Przecież wiem, kto zwykle wiesza pranie, dlaczego więc nie napisać – kto?

Bo tym razem nie chodzi o to, kto wiesza pranie, tylko że nie robię tego ja.

Przewrotne. W ten sposób skupiam się na sobie, nawet jeśli to nie ja wieszam pranie. A to żadna zasługa. I to jest co najmniej dziwne. To nie fair. Ha, to nie jest dziwne, to po prostu egocentryzm.

Chciałem wieczorem grać na pianinie, lecz potknąłem się o miskę z praniem do wywieszenia. Potem okazało się, że aby je wywiesić, muszę złożyć to pranie, które zajmowało suszarkę. Bo nie było wolnego miejsca. Złożyć to nie tak łatwo, złożyć – nie tak hop siup. To posegregować na cztery osoby, włożyć do szafy każdej z nich, na półkę, do szuflady. Niosę pranie do pokoju, a tam sterta prania do prasowania. Psia kostka. I jak tu grać na pianinie…

Pianino w ogrodzie fot. Piotr Kubic

jestem

Jestem winien Wam ten wpis (o ile ktoś tu bywa i czyta): jednak obudziłem i piszę ja, Piotr, nie moja żona. Gdybym nie napisał wczoraj tego, co napisałem, dziś rano miałbym spokój, a tak – poczułem obowiązek otwarcia komputera, wejścia na ten blog i dania znaku życia.

W każdym razie znów mam poczucie, że skoro nie śpię, to kontroluję moje życie. Ale to pewnie jest złudzenie. A! I jakoś udało się uzyskać świetny wynik glikemii na czczo, 85 mg/dl…! Ciekawe… Czyżby dlatego, że objadłem się czekoladą na dobranoc…?

Dobrej środy!

Jakby nie było

Jakby nie było Świąt. W pewnym mieście jest taka dzielnica, gdzie nie ma Świąt, choć w innych dzielnicach wszyscy Święta obchodzą. Tak naprawdę to nie jest dzielnica, tylko kilka ulic, no może jedno skrzyżowanie. Dokładnie – dwa skrzyżowania, to jedno przy Tesco, a drugie – zaraz przy Biedronce. W sumie to przecież prawie centrum miasta, wszędzie choinki, światełka, na ulicach zaparkowane czyściutkie samochody. Wczoraj i dzisiaj były kolejki przy myjniach. A na tej jednej ulicy, między Biedronką a Tesco, stoją poszarzałe auta, bo jeszcze przedwczoraj były przymrozki, a wtedy drogowcy sypią na przykład taką sól drogową która prędzej czy później trafia na karoserie samochodów.

Na jednej ulicy nie ma choinek, choć gdyby się przyglądnąć, to chodzi o jeden dom. I to na piętrze. Mieszkają tam cztery osoby, dwie dorosłe i dwoje dzieci. Dzieci, jak to dzieci, cieszą się z prezentów, bo na szczęście miały od kogo je dostać. Zresztą chłopczyk od dwóch tygodni liczył każdy dzień do gwiazdki. Jego matka, jak to matka, przygotowała dom na Święta, nie można powiedzieć, jak trzeba. Dochodząc więc krok po kroku do istoty rzeczy trzeba nam ostatecznie stwierdzić, że to ojciec zachowuje się tak, jak by nie było Świąt. Czy je ignoruje, czy wręcz nie zauważył nawet…?

Czy nie widział, że od ponad miesiąca wszystkie reklamy miały, choćby w tle, czerwoną czapeczkę Mikołaja, albo przynajmniej pomponik? A na dworcu PKS, z którego przecież codziennie dojeżdża do pracy, poprzez megafony, w przerwach między zapowiedziami, od tygodnia, grają kolędy? W hipermarkecie długonoga dziewczyna w czerwonym kubraczku próbowała poczęstować go świąteczną gorącą czekoladą? Musiał ją zauważyć, przecież nawet pomyślał, że gdyby Mikołaj pojawił się w tak krótkim kubraczku, to pewnie by czekolady skosztował, z litości.

Trudno powiedzieć. Fakt faktem, że w pewnym mieście i dzielnicy, na ulicy łączącej Tesco z Biedronką mieszka, i to nie sam, człowiek, któremu Święta przechodzą obok, albo – on obok Świąt. I zastanawia się on, czy to rzeczywiście możliwe, a jeśli już, to czy powinien próbować z tym coś zrobić.

Termin przydatności do spożycia

– Wiesiek, powiedz mi, czy facet jest w stanie zjeść na kolację jeden cały serek puszysty, 140g netto?
– Coś ty. Coś ci się stało?
– Zapomniałem dodać, że przeterminowany o pięć dni.
– …???
– No więc ja ci powiem: jest w stanie.
– …zjadłeś?
– Prawie. Właśnie kończę.

Cisza.

– Zawsze patrzysz na terminy ważności?
– Tak. I jem to, co akurat wychodzi.
– A ja nigdy nie patrzę.
– Twoja kobieta się tym zajmuje.
– Chyba tak. To znaczy – ufam jej.
– I nigdy się nie zawiodłeś?
– No nie. Biorę z lodówki i jem. A jak czuję, że coś jest nie tak, to wyrzucam i tyle.
– I nie rozchorowałeś się, nie miałeś, no wiesz….
– Nie. Chyba nie. Zresztą nie pamiętam. Nie wiem.
– To ja może też przestanę sprawdzać.
– No pewnie, co się przejmujesz.
– Masz rację. Głowa wolna od zmartwień. A pleśń i tak zdążę zauważyć.
– Jasne stary. Jedz, nie przejmuj się.
– To może chcesz trochę tego serka? Jeszcze zostało…
– Nie nie, dziękuję!……… A wiesz….. No to daj….

Synu…

Trudno znieść histerię trzy i pół letniego syna, bo nie mogę mu ulec z jednej strony, a z drugiej – znam i rozumiem go. I to nie z czasów, gdy miałem kilka lat, ale z tych zupełnie niedawnych. O choćby sprzed roku, czy sprzed miesiąca lub sprzed tygodnia. Powody jego i moje są trochę inne, ale to nie ma znaczenia – emocje te same. I jestem w szachu, bo gdybym chciał jego stan nazwać dziecinnym, to uczciwie musiałbym też nazwać ten u siebie. To tylko skala problemu jest inna, ale każda – u niego i u mnie – na naszą miarę. To zadziwiające, jak on i ja jesteśmy w podobnej sytuacji. Bo, będąc dalej uczciwym, muszę przyznać, że ktoś ma prawo, obowiązek, a nawet zrobiłby mi ogromną przysługę, gdyby był dla mnie tak samo konsekwentny, jak ja teraz wobec niego. Tak, dziadkowie mówią, że to bez litości. Ale to nie tak pojęta litość. Bo ja go ściskam, przytulam, mówię spokojnie i mu tłumaczę, naprzeciw jego wrzaskom, w których krzyczy prawdziwa rozpacz, z dna duszy. Mimo niej mówię: "nie".

Czy chciałbym, żeby ktoś zrobił to samo wobec mnie? Jestem w kropce. Muszę powiedzieć: "tak". Robiąc jemu to, co robię, jakbym robił to samo sobie…

jestem (przedwiośnie)

Pamiętam taki szczegół, niewiele znaczący… Z przedwiośnia, kiedy jeszcze ochłapy śniegu leżały wśród promieni ledwo przezierającego przez chmury słońca. Jak to w mieście, śnieg brudny raczej, ale tam, wtedy, na pętli tramwajowej, zachowało się jeszcze trochę bieli… Zaraz, a może nie było już wtedy śniegu? Bo pamiętam raczej suche kępki kurzu, i suchy wiatr… Ten zapach, tak różny od zimowego, ekscytujący, choć jeszcze niewinny wobec wiosennej eksplozji.

Podmuch powietrza podniósł z ziemi kawałek kartki, oparła się u podnóża wiaty, tam, gdzie wsporniki wchodzą pomiędzy płyty chodnikowe. Podniosłem ją. Było na niej równe pismo, dość wyraźne i nieźle zachowane na odartej kartce.

Tak, jestem z tą kobietą. Zdecydowałem kiedyś, że z nią jestem, co oznacza jednocześnie, że jestem zawsze. Na zawołanie, kiedy jej się chce, i kiedy nie. Kiedy ma humor, i kiedy całymi dniami jest nieobecna. Zobowiązałem się, że będę; będę znosił te rozmowy niekończące się, jej milczenie i moje oczekiwanie na odpowiedź, i jej zaprzeczanie moim uczuciom. Jej niezdecydowanie oraz to zdecydowanie – tak silne, ostateczne, bezwzględne. I że będę czekał, wyciągał rękę, próbował. A jak to zrobię, to już moja sprawa.