Gdy fala ogarnia

Już wiem, są takie godziny… Ba, godziny. To zaledwie dziesięć, może dwadzieścia minut, kiedy rozdzwaniają się telefony, ktoś zagląda do pokoju, ktoś spotyka mnie w przejściu. No, powiedzmy, kluczowe, dramatyczne pół godziny, kiedy to otrzymuje się listę zadań, która wystarczyłaby na tydzień. Jak nie dopuścić do takiej kumulacji? To chyba nie jest możliwe.

Zabawne, że każdy z napotkanych "dobroczyńców", "obdarowujących" mnie jedynie okruszyną jakiejś drobnej swojej / nieswojej sprawy, jest dogłębnie przekonany, że to coś zajmie mi tylko pięć minut. I najgorsze – to przekonanie potrafi wlać i we mnie. Dopiero gdy wracam do pokoju i siadam na fotelu wraca poczucie rzeczywistości…

Zachować stoicki spokój to zbyt mało. To trzeba po prostu olać (przepraszam, niewyszukane słowo…) Tak! Siadam i myślę – mam to gdzieś. (Ale oczywiście, że nie mam, to tylko taki sposób, żeby na bodziec z jednej strony odpowiedzieć równie silnym bodźcem z drugiej.) Tak więc nie kiwam nawet palcem (choć kusi), gotuję wodę na herbatę, wychodzę na spacer. Niech poukładaniem tego martwi się kto inny. Kto? A co mnie to obchodzi…?

Kleszcze na szyję

Wróciłem do pracy – od poniedziałku. Do dziś udało się nie spotkać wielu ludzi, dzięki czemu nadgoniłem sprawy, które chciałem zrealizować (w pracy) od dawna. Ale teraz spadła lawina drobnych i większych rzeczy. Pęcznieje terminarz, w którym trudno już znaleźć wolne miejsce… Na gardle – kleszcze strachu, bo przecież to niemożliwe, żeby wszystko zmieścić.

Kluczowa jest selekcja. Musi być przemyślana, konsekwentna i w efekcie – bezlitosna. Ograniczają nas nie możliwości, ale chęć złapania wszystkiego naraz. Najtrudniej chyba pogodzić się, że tym, co jest w zasięgu mojej ręki (coś fajnego / pięknego / pożytecznego), tym właśnie się nie zajmę, odrzucę to, pominę. To np. kuszące strony internetowe, na których tylko 10% informacji potrzebuję, a pozostałe 90% rozprasza uwagę. Rozprasza coraz skuteczniej, bo oni już wiedzą, co mnie interesuje, bo obserwują mój profil zachowań, śledzą kliknięcia, liczą czas który spędzam i na jakich stronach www. 

Spać też

Uczę się spać. Czerpać z tego przyjemność. I nawet czerpię. Ciekawe, że do nauki, do przystosowania się zmusza przeważnie ostateczna konieczność. Taka, która nie pozostawia wyboru. Żeby przeżyć muszę spać, a żeby usnąć, muszę to polubić. Więc na bok praca, ciekawe rzeczy, ekscytacja. Na stoicyzm jeszcze mnie nie stać, na razie więc spokojna nostalgia.

Odpływam… W niebo, tam nisko nad horyzontem, jakie pamiętam podczas powrotu busem do domu. Udawało czerwoną mgłę ścielącą się poniżej lasu, w dolinie. Przekraczając furtkę słyszałem świerszcze. Lato jeszcze nie umarło, choć na polach dymy z ognisk, płonących badyli. W korytarzu ciemność, pustka wokół. Nareszcie. Sam. Żadnych dopływających wrażeń, nikogo obok, nawet osób najukochańszych i oczekiwanych. Ulga, choć to brzmi jak samooskarżenie. Ale tak trzeba. Bo ja idę spać. Bo nie mam wyboru.

NFZ, czy coś innego

Na przedwczoraj termin u okulisty, zapisany jeszcze w tamtym roku. Przedwczoraj powiedzieli, że od pierwszego stycznia zmieniły się zasady: tego terminu już nie ma.

Dzisiaj – okienko rejestracji otwiera się o siódmej rano, do pacjentów, czekających od szóstej. Potem głos: dziś tylko sześć miejsc. Reszta kolejki odejdzie znów z kwitkiem. Matka z dzieckiem, pomarszczona kobieta o lasce, jakiś wysoki facet, który próbował podejść bez kolejki, ale go odgonili (inni pacjenci).

Dlaczego? NFZ, kontrakt, punkty, pieniądze. Ale tak naprawdę – dlaczego?

Zacznij od kiełbasy

Mówi mój przyjaciel Michał – jak nie wiesz, co dalej, to zacznij od początku. Tak więc…

Pamiętam! Było to wtedy, kiedy na kanale History leciał film o grypie hiszpance (czy powinno być z dużej litery? w sumie jest sobota rano, co może zwolnić mnie od zastanawiania się nad tym) w powiązaniu z I Wojną Światową. Grypa zabiła więcej osób niż działania wojenne. "To skandal" pomyślałem leżąc na tapczanie naprzeciw telewizora "że prawie nigdy, kiedy mówi się o I Wojnie Światowej, nie wspomina się o hiszpance, która zebrała większe żniwo" (sprawdziłem, pisze się jednak z małej). Wtedy mój tata zapytał z kuchni, czy mam trochę czasu i mógłbym coś zrobić. Co prawda wtedy głowa bolała mnie jeszcze (po wypadku) dużo bardziej niż teraz, ale zgodziłem się.

Najpierw zaproponował mi samo kręcenie maszynką. Sam miał nakładać mięso, naciągać jelito i kształtować laski (chyba raczej pęta, znów szukałem w Internecie). Ale to było za dużo dla niego, a za mało dla mnie. Zacząłem więc sam nakładać.

"Jelito, czterdzieści dziewięć złotych za dziewięćdziesiąt metrów" powiedział tata. Czy może odwrotnie…? Nie mam pamięci do cyfr (ani nazwisk). Mięsa była cała miska, "półtorej godziny jak nic" pomyślałem. To z braku doświadczenia.

Moja fascynacja fascynacją ojca osłabła w chwili, kiedy wyjawił mi, że wraz z każdym wędzeniem zmniejsza się liczba drzew na naszym ogrodzie. "No a jak myślałeś, skąd biorę drewno?" Stanęła mi w oczach wizja ogrodu tylko z koszoną przez tatę trawą, zupełnie ogołoconego z drzew, już z pewnością tych, których drewno nadaje się do wędzarni.

Skończyliśmy może po dwudziestu minutach. Pozostało tylko umyć lewą rękę (jak na zdjęciu), co po mięsie kiełbasianym wcale nie jest takie proste (nie dlatego, że brudne, tylko tłuste).

No, zacząłem prawie od początku, może temat niezbyt elegancki, ale zacząłem.

Nocna zmiana

Córka wymiotowała przez trzy noce. Jeszcze nie wysechł materac z jej łóżeczka (te z gąbki schną bez końca), a właśnie przed połową godziny zaczął syn. Tak więc teraz on otrzymał miejsce na materacu z nieprzemakalnego materiału. Znosi sytuację z godnością. 

Witajcie! Dziś sobota.

Wielki mój dzień aż do czasów podjęcia przeze mnie studiów wraz z nauką w średniej szkole muzycznej. Wtedy to się skończyło, podobnie jak nieskazitelne piątkowe wieczory – gdy zaczynało się weekendowe lenistwo. Bo właśnie w piątek wieczorem i w sobotę można było znaleźć czas na sali prób, sam na sam z instrumentem (organy). Nikt nie przeszkadzał, nie zaglądał. Godzina ćwiczeń pedałowych i łączenia z manuałem. A w sobotę po południu to już się nie chciało jechać do domu.

No, ale wróćmy do rzeczywistości. Dziś sobota, pochmurna, ale spokojna, stojąca, bo drzewo się nie ruszy, ptak nie przeleci. Rzut oka na dwie strony świata z dwóch przeciwległych okien domu. Podwórko podeschło trochę, błota mniej. Stodoła/dwa garaże – z dziurawym dachem Cmentarz – stoi jak stał. Z drugiej strony – ulica, co pół minuty przejedzie samochód. Wysoka, płaska warstwa chmur nad tym wszystkim. Leniwa, stojąca sobota. Gdy byłem w liceum to w takie dni robiliśmy z kolegami zjazdy komputerowe, każdy przynosił swój i graliśmy wszyscy w jednym pokoju.

Dziś sobota, więc dziś nadganiamy zaległości z tygodnia – sprzątanie, drobne naprawy, odwiedziny kogoś, kogo trzeba, rozmowy przez telefon, decyzje, pieczenie ciasta, pranie, prasowanie… Pozostaje czasem zerknąć za okno, a tam – o, trochę się przejaśnia…!

Ćwiczenia z pisania o niczym – nr kolejny

Ciąg dalszy otępienia. Nie za bardzo wiem, co się ze mną dzieje, trzeba (zatem i po prostu) poddać się spokojnie sytuacji i czekać. I obserwować, o ile jest się w stanie obserwować (w tym stanie). Zresztą sam proces obserwacji, (autoobserwacji w tym przypadku), może być tylko moim wyobrażeniem, a nawet jeśli nie jest, to jego efekty, czyli poczynione obserwacje, lub ewentualne wnioski, wyciągane na teraz i na przyszłość, mogą być zupełnie błędne. Może więc jedyną, drobną korzyścią będzie samo skłanianie siebie do obserwacji (czyli: wyjścia z siebie), by potem jej owoce czym prędzej wrzucić do kosza. To jedyny wysiłek, być może, który leży w zasięgu ręki, tylko po to, by nie poddać się bezmyślnej egzystencji. 

Ekscytacja

Sposób na przeżycie to uciekać od ekscytacji. To męczące uczucie. Zdolność do zapadania w "uskrzydlenie" (wg Daniela Golemana) jest cudowna, ale też cudownie wykańcza. Siły to jak kanister paliwa, który w pewnym momencie pustoszeje. Od tego nie można się wykręcić. Po prostu – nie ma! "Nie wiem, nie pamiętam, nie widzę, nie rozumiem". Co gorsza – "nie mogę się ruszyć, stanąć na nogach". Jedyne co pomaga, to sen, ewentualnie – bezmyślne gapienie się w sufit, w jakąś nic nie znaczący szczegół.

Kiedy ogarnia mnie chęć do pracy, siadam w kącie i czekam, aż mi przejdzie. Do niedawna to zdanie świadczyło o lekceważącym stosunku do pracy. Lecz teraz wiem, że to sposób na przetrwanie. Bo ja mogę dokładnie wyliczyć, ile energii zabiera mi każda czynność, i kiedy ta energia się kończy. Jak w samochodzie, w którym zabrakło benzyny, i on staje w szczerym polu, nie bacząc na błagania ani przekleństwa kierowcy.

Drogi Krzysztofie, nauczyłeś mnie wielu rzeczy, ostatnia, którą próbowałeś mi wtłoczyć, to selekcja zadań, w które się pakuję. Reżyseria to eliminacja pomysłów – ile razy trzeba paść, aby zrozumieć, że to jedyna droga…

Drogi Michael’u – rozumiem Twoją powolność, spokój, jakbyś nigdzie się nigdy nie spieszył. Twoją ignorancję wręcz, chłód, i wydawałoby się – brak litości. Dziesiątki lat menadżerowania wyrobiły w Tobie ten odruch, pozwalający Ci przetrwać.

Przez tyle lat uczenia się, jak pracować solidnie, przychodzi czas na szkołę olewajstwa. Jeśli coś da się zrobić lewą ręką, dlaczego angażować prawą? Jeśli coś można zrobić bezmyślnie, po co angażować mózg? Już najbardziej dają w kość uczucia. Większość spraw – załatwiać bez serca, by pozostało ono na te najważniejsze. Ktoś z Was to u siebie poznaje?

—–

A teraz coś na koniec.

Córka, zainspirowana moją pracą zamieszczoną w poprzednim wpisie, poszła tym torem. "Narysowałam to w przedszkolu" – przybiegła ze śmiechem. Dowcip. Zrobiła mi dowcip. Beniamin robi podobnie, dzieciaki żartują sobie czasem ze mnie, a ja zastanawiam się, kto ich tego nauczył… (?)

Codzienność

Wieczorne rozmyślania przy zlewie.

Kładąc się spać pozostawiam kotwicę – jedną dobrą myśl, której mogę się uchwycić by powstać. Jeśli któregoś dnia jej zabraknie, jeśli zapomnę, przez niedbalstwo, niefrasobliwość, jeśli nie będzie mi się chciało podjąć tego ostatniego przed snem wysiłku – następnego dnia po prostu się nie obudzę.