Ceny tutaj

Po ponad tygodniowym pobycie w Rumunii wiemy już, że artykuły codziennego użytku są tu droższe niż w Polsce, zwłaszcza te pochodzenia "zachodniego". Pampersy droższe o 80%, podobnie proszki do prania, lekarstwa, i ogólnie rzecz biorąc wszystko, co znane u nas – tutaj droższe od 30 do 100%.

Ale, jak mi się wydaje, Internet i komórki są tańsze niż u nas. A Internet, który mamy tutaj z kablówki, jest naprawdę szybki – ściąganie ponad 800 kB/s, wysyłanie 250 kB/s. Przychody ludności za to na poziomie 30% naszych. 

Jesteśmy tu dalej

Trochę zdjęć znów tutaj. A poza tym – gorąco, rzeczywiście.


na ulicy

Nowoczesność tutaj wygląda dokładnie tak, jak w Polsce. Te same reklamy, tak samo wyglądające stacje benzynowe, w środku – znów ekrany z podskakującymi w rytm muzyki farbowanymi kobietami. Tylko napisy w innym języku. Najwyraźniej Zachód odkrył najlepszy sposób na rozwój, handel, pracę, przyjemność. Nikt nie traci czasu na ponowne odkrywanie, kopiuje się, przenosi żywcem i wprost obce wzory. Może tylko ich subtelność, na razie, jest inna, bo niepotrzebna, gdyż niedostrzegalna dla przeciętnych tutaj.

Kiedy (nie) uwiera

Bywa, że rzeczywistość uwiera, jak źle dopasowany but. Z czasem przyzwyczajasz się do tego, stopę smarujesz czymś tam, zaklejasz plastrem, but uwiera dalej, ale można już jakoś o tym zapomnieć, i chodząc, załatwiać codzienne sprawy, nie myśląc o bucie, uwieraniu, plastrach. Plaster staje się częścią codzienności, przestajesz myśleć, że jest, ot jest, po prostu.

Rzeczywistość, zdaje się, zwykle uwiera, poprzez dziesiątki spraw, które trzeba najzwyczajniej przemielić, i to bez skuchy, bo o ile wydaje ci się, że rzeczywistość uwiera cię poprzez te dziesiątki spraw, to jesteś w błędzie, bo uwierać zaczyna dopiero, gdy jedna z nich omsknie się, zagubi, przeinaczy…

Dlatego o jakże nierzeczywisty staje się brak uwierania. But przestał uwierać – dobra nasza, zresztą, nie od razu się to zauważa. O ile w ogóle. Brak uwierania wydaje się jak coś nam należne, że tak powinno być zawsze, no i wreszcie jest, tylko że kiedy jest, to staje się, jakby tego nie było.

Człowiek, który się uśmiecha, jego wielki lub drobny gest, to nierzeczywiste; może mu postawić pomnik, zapisać w dużej, złotej księdze, opowiadać dzieciom – to już legenda; ale to nie to, to już nie ten jego wielki lub drobny gest, nie ten uśmiech. Ulotne, już nierealne, jak pamięć, w której próbujemy je zachować, a której i tak nie można nikomu przekazać.

Kiedy siedzisz obok, i żadne twoje słowo mnie nie uwiera, żadna przykrość, niezrozumienie… To wydaje się tak nierzeczywiste, jakby cię nie było. Może to ja sam jestem, ze sobą, w pustce, gdzieś gra muzyka, sam piję herbatę i wsłuchuję się sam w siebie, dlatego nic mnie nie uwiera. Ty jesteś tylko w mojej wyobraźni, z tobą rozmawiam, sam sobie odpowiadam. Ty jesteś we mnie, albo ja w tobie, to tylko jedna osoba, może nawet już nie osoba, bo jakże to, dwie osoby w jednej czy jedna w dwóch, to już duch chyba jakiś, a duch to nie wiadomo gdzie…

Proza

Prozaiczna rzecz – oddałem mój laptop do serwisu. Teraz okaże się, na ile jestem uzależniony. Eksperyment wymuszony. Trzecia, najbardziej prawa ręka obcięta. Piszę na gościnnych klawiaturach, palce nie trafiają, wyskakują jakieś okna dziwne co chwilę. Żona popędza: hej, mam robotę do zrobienia. No to kończę. Zatem podczytam trochę rozpoczęte książki. 

Prostsze

Życie stało się prostsze odkąd przestałem próbować wszystko sobie tłumaczyć, układać, szufladkować, planować, kontrolować plany i ich realizację. Może tylko obserwuję wzmożone objawy choleryka, ale na razie tłumaczę sobie to nadchodzącą wiosną. Ale może być też tak, że podchodząc mniej intelektualnie a bardziej emocjonalnie, dopuszczam do głosu drzemiącego we mnie choleryka. No, ale miałem nie analizować, więc przestaję już. 

Niedziela popołudnie

W niedzielę, przed godziną trzynastą, wracamy z nabożeństwa. Tak i dzisiaj, tylko że rodzice wrócili pół godziny wcześniej. Zapowiadało się zwykłe niedzielne popołudnie, z którym czasem nie wiadomo, co zrobić. Jak to nie wiadomo? Nic nie robić! Wyłączyć internet, nie odpowiadać na telefony, nie nadrabiać zaległości w pracy, poza pracą itd. Po prostu popatrzeć w oczy dzieciom i żonie.

Nieśmiało pukając wkroczył do nas tata. Czy mogę wyjść z nim? Zastał mnie w trakcie przebierania, marynarka była już na wieszaku, ubierałem właśnie moje ulubione, domowe łachmany. Ach, wytarte spodnie i dziurawe swetry!

Do rzeczy. Tata chciał, żebym przyniósł z nim garnek z wodą. Z wodą? Bo nie ma wody! Ojciec w ciągu tej pół godziny przywiózł już wodę w garnkach. Przywiózł wraz z wiadomością, że "dzisiaj tego nie naprawią". Hm… może stwierdzili, że skoro bez prądu potrafimy żyć parę dni, to bez wody jeden dzień obejdzie. I to jest właśnie postęp.

Uwaga! Wodę w garnkach wozi się samochodem, ale tak, że do tych garnków wkłada się najpierw worki, np. na śmieci, i dopiero leje wodę. Worek potem się zawiązuje i garnek wkłada do auta. No chyba że ktoś ma zamykane baniaki.

W domu to wygląda tak. Do picia i gotowania – woda mineralna z butelek. Do innych robót – woda z garnków. Mycie naczyń oczywiście w miskach. Mycie się – po podgrzaniu wody na gazie. Woda zamiast do zlewu – idzie do pojemników a z nich – do wiadra w ubikacji, żeby spłukiwać. To cały logiczny proces, sprawdzony i działający, co w tej sytuacji daje poczucie bezpieczeństwa i spokoju.

Z Sarą oglądamy Wielkie konstrukcje na Discovery. Usypiam przy największym moście świata, przez sen czuję, jak córka okrywa mnie kocem i wyłącza telewizor. Czy pocałowała mnie jeszcze? Przyznam, że już nie pamiętam…


Parzenie herbaty…

…nie jest procesem twórczym! Mówiąc po chłopsku – otwierasz szafkę, bierzesz saszetkę jaka w ręce wpadnie, rzucasz do kubka i zalewasz gorącą wodą. I to wszystko. Masz problem z wyborem? To pijesz wszystkie herbaty po kolei i sprawa skończona.

Długość brania prysznica nie zależy od tego, czy coś pozostało jeszcze do umycia, tylko od rozpoczętego w głowie procesu myślowego, który się jeszcze nie skończył…? To bardzo źle. To trzeba zmienić.

Spać, tak!

Wróciłem do domu około 22:00, i rozpiera mnie jakieś szczęście, energia. Dziwna, nienormalna, niepokojąca. Bo w ciągu dnia kilka razy czułem się niedobrze, w rozedrganiu, i mózg czasem nie chciał myśleć.

Za to teraz, wieczorem… W mojej głowie – wielki projektor, tam, w jednej z dużych, pustych sal, rzuca na wielki ekran obrazy. O! Teraz z czasów studiów. Okolice ul. Reymonta, tam, gdzie akademiki. Uczelnia, miasteczko studenckie zimą… Co za zmutek. Studiowałem to, co lubię, ale same studia – to najcięższy, najtrudniejszy okres, wspomnienia z niego są jak pocztówki z zaświatów. Zimą wszystko było paskudne, chyba, że dopiero co spadł śnieg. Za to wiosna – pełna euforii, szaleństwa jakiegoś. Pochłanianie zapachów, powietrza… Smutna euforia…

W mojej głowie jest wiele sal, pokojów, zaułków, kątków i miejsc. Jak choćby to z dzieciństwa, pod jaśminem, w upalne lato było tam chłodniej. Znosiliśmy z kuzynem piasek i kawałki rozbitych płytek łazienkowych, robiliśmy z tego "ciasto", takie "do jedzenia".

Tej nocnej euforii nie można dać się zwieść. To zmęczenie…

Mam rozgrzebany montaż wideo – spektaklu ulicznego. Podczas kolacji – rzucam okiem na kilka ujęć, świeżym okiem. Kamerzysta nie znał przedstawienia. O, miecz wbity w ziemię. Kamera idzie po ostrzu w górę, pusta rękojeść. Zza kadru ukazuje się ręka, zaskakuje nawet kamerzystę, więc on panoramuje, przesuwa kadr, żeby pokazać osobę. Niepotrzebnie, bo ta osoba i tak będzie w drugiej kamerze. A tu – piękny detal i zagadkowy ruch. Ale mnie i to wystarczy, zrobi się cięcie, może nawet zwolnienie.  Klawisze "j" i "l" przesuwają film w tył i w przód, klawisz "k" zatrzymuje akcję. "Strzałkami" można przewijać kadr po kadrze.
 Klawiszami "i" oraz "o" wyznacza się cięcia – początkowe i końcowe. To takie proste, takie fajne! Na dwóch sąsiadujących ze sobą oknach mam ujęcia z dwóch kamer. Wybieram, które chcę, mieszam, tnę. Najpierw obraz, dźwięk będzie potem. Z tego materiału można zrobić niezły odjazd. Pomieszać ujęcia, zrobić nową fabułę, albo impresję. Możliwości są ogromne, choć mam tylko to nagranie i ten dźwięk…

Dojrzewam do snu, wreszcie…