Potęga przypadku

Ludzie dążą do uporządkowania rzeczywistości, tego chyba nie trzeba udowadniać. Znam jednak człowieka, który nie tak rzadko ma tego porządku dosyć.

– Ludzki porządek zwykle jest łatwy do przewidzenia – mówi ów jegomość – czyli jest nudny. Szukam czegoś, co zawiera w sobie nieskończoność. Paradoksalnie – aby zachować, zawrzeć nieskończoność, by nie zatrzeć jej delikatnego śladu, posmaku, trzeba pozwolić na choć odrobinę przypadku.

Słysząc te słowa pomyślałem, że przypadek i tak nie jest czystą loterią. Bo odkąd odkryto, że chaos rządzi się swoimi prawami, mit o przypadku upadł ostatecznie. Ale nie powiedziałem tego na głos, żeby nie wdawać się w dyskusję, w której nie czułem się pewnie. On kontynuował:

– Nie próbuj wszystkiego do końca określić – zwrócił się do mnie, patrząc mi w oczy.

Zachód nad drogą fot. Piotr Kubic

Siedziałem akurat przy komputerze i przeglądałem zdjęcia, zrobione dziś na przejażdżce rowerem. Zaglądnął mi w monitor i zaczął się przyglądać jednemu. Było nieszczególne, z trawami, zdjęcie zrobiłem od niechcenia, nie kadrując specjalnie, tak jakoś samo wyszło. Obok niego było zdjęcie zachodu słońca (które zrobiło na fejsie karierę), jednak nie wzbudziło zainteresowania mojego, nieco natrętnego gościa. On wpatrywał się w ułożone bez większego sensu trawy, na tyle tylko ułożone, że po prostu rosły razem. Poczułem się niezręcznie, ale co miałem robić… Poszedłem do kuchni, zostawiając go przed monitorem, zaparzyłem herbaty. Gdy wróciłem z parującym kubkiem, on obrócił się do mnie, znów popatrzył mi w oczy, tym razem nic nie mówiąc. 

Zeszłoroczna trawa, fot. Piotr Kubic

Stronniczy przegląd cytatów Stanisława Radwana

Pochodzący z wywiadu Nie uważam się za kompozytora. Zachęcam do przeczytania całego tekstu.

„Kilka dni po rozpoczęciu roku szkolnego oznajmiłem w domu, że więcej do szkoły w Makowie nie pójdę, bo zdechnę z nudów”

„Mieliśmy bardzo fajnych profesorów, często wyrzuconych z różnych powodów z Uniwersytetu Jagiellońskiego”

„…zrozumiałem, że nigdy nie przekroczę pewnej granicy. Żeby dobrze grać na fortepianie, trzeba ćwiczyć ponad osiem godzin dziennie, by dojść do takiego wymiaru skupienia, w którym osiągasz absolutną jedność pomiędzy tym, co wykonują twoje palce na klawiaturze, co myślisz o muzyce, jak ją grasz, co słyszysz, co czujesz i co cię porusza… „

„…impuls muzyczny, który wydaje się takim cudem, że można od niego zwariować…”

„Czasem przed egzaminem mój profesor Ludwik Stefański uprzedzał kolegów, że nie zgadza się z moją interpretacją danego utworu muzycznego, jest jednak bezradny, bo wie, że nie ma argumentów, które sprawią, bym ustąpił”

„Zdarzyło mi się na przykład napisać fragment muzyki na wiolonczelę, poza jej skalą. Wiolonczelista się zdenerwował: 'Jak ma to grać? Poza gryfem?'”

„…potem poprosił mnie, bym nigdy więcej nie działał na podświadomość słuchacza, bo to nie jest żadna sztuka, tylko faulowanie. Słuchając dobrej muzyki człowiek, nie wiedząc zresztą o tym, sam wybiera, czy trafi ona do jego mózgu, serca, nerwów, czy krwiobiegu. I twórca muzyki musi mu na ten wolny wybór pozwolić. „

„…największym problemem każdego człowieka, który poświęca się twórczości, jest samotność. Nie odnajdziesz w sobie miejsca na prawdziwą twórczość, jeśli nie ogłuszysz się na pewne aspekty życia… mówię tu (…) o wyborze na całe życie”

Stanisław Radwan o twórczości

Wszystkim, którzy chcieliby tworzyć, polecam:

Żeby tworzyć, musisz ze swego życia świadomie wyeliminować ogromne obszary, a ja tego nie umiałem. Nie zostałem kompozytorem, bo nie umiałem skazać się na samotność.

Z rozmowy ze Stanisławem Radwanem

„Nie uważam się za kompozytora”, Katarzyna Zimmerer
Ruch Muzyczny nr 3/03-2014, tekst można przeczytać tutaj

W mieście zanika osobowość

Duże, uniwersyteckie miasto, jakieś dwieście kilometrów na południowy wschód od Krakowa. Jak w innych uniwersyteckich miastach Europy, przechodnie wsiadają do tramwajów, taksówek, spieszą ulicami, gromadzą się przed przejściami dla pieszych, wchodzą i wychodzą z budynków. Miasta różnią się wyglądem tramwajów, architekturą, odzieżą przechodniów, można powiedzieć ogólniej: stopniem uporządkowania oraz zadbania. Ale ogólne spojrzenie niewiele mówi o wrażeniach, które powstają, gdy zetknąć się z miastem bliżej. 

Skrzynki na listy, Rumunia, fot. Piotr Kubic

A wrażenie powstaje takie, że uporządkowanie miast przodującej w rozwoju części Europy ma na celu nic innego, jak ukrycie istoty spraw, jakby wnętrza ludzi, którzy tam żyją. Wszystkie elementy, które mogę nieść ze sobą namacalną historię, są tej historyczności pozbawiane. Rzeczy nie mogą nosić na sobie znamion czasu, bo stają się stare. Mówiąc najprościej – nie ma tam zniszczeń, rdzy, wyblakłej farby czy odpadającego tynku. Jeśli coś zaczyna nosić ślad czasu, zostaje wymienione na nowe.

Historia, jeśli już istnieje, jest zamknięta szczelnie w muzeach – oprawiona w ramy i umieszczona za szybą. Wszystko, co może być odrestaurowane, jest odrestaurowane. Czyli, de facto, pozbawione prawdziwych śladów przeszłości. Jeśli coś ma być stare, to nie może być stare naprawdę. W takim razie może tylko udawać stare.

W odróżnieniu – jechałem dziś tramwajem, w którym poręcze zdradzały dotknięcia tysięcy dłoni, a fotele – historię tłumów pasażerów. Zewnętrzne części karoserii były wyblakłe od letnich i zimowych promieni słońca, a drzwi domykały się pozostawiając spore szpary, bo w czasach, w których je montowano, takich szczegółów prawdopodobnie nikt nie dostrzegał. Krakowskie bombardiery za dziesięć lat będą wyglądały tak, jakby nimi nikt nie jeździł, a jeśli stracą nieskazitelność, zostaną zastąpione.

Osiedle, Rumunia, fot. Piotr Kubic

Ale i tutaj mieszkańcy dążą już do tego ideału z Zachodu, który być może przedstawia sobą głównie pustkę. Najtrudniej zmienia się architekturę, najłatwiej – image i make up kobiet. Dawno już dotarły tu zachodnie czasopisma, ze wzorami na stronach okładek, do których zaczęły pretendować te istoty zniewalane własnym upodobaniem do porządku i piękna, jakiegokolwiek. Szminka, puder i ciuchy są o wiele tańsze niż nowa fasada bloku o kilkuset mieszkaniach. Stąd w obrazie miasta mnożą się klony. Szczęście, że niełatwo przychodzi zmienić rysy twarzy, kształt brody, czoła, kości policzkowych, dostatecznie trwała okazuje się też barwa skóry i włosów. Dzięki temu ciągle wiem, że nie jestem np. we Francji.

Witryna, Fryzjer, Nieruchomości, Rumunia fot. Piotr Kubic

Jeszcze są miejsca, z których można odczytać osobowość mieszkających tu ludzi. To choćby balustrada przed zakładem fryzjerskim, z widocznymi śladami spawów, malowana przez człowieka, nie przez automat. Kioski z prasą i biletami, z których każdy jest trochę inny, bo nie podległy standaryzacji, według ogólnych przepisów i zaleceń. Dostrzegłem to w ciągu ostatnich dni, że tutaj właśnie teraz zanika osobowość, zastępuję ją szablon. Jest ładny, ale niewiele więcej da się na jego temat powiedzieć. Jego pustka jest zastanawiająca, lecz nie ma chyba od niej odwrotu. Jedyne wyjście, to ucieczka w sfery, gdzie nie dosięgnie uproszczone pojęcie o ładzie i porządku. Gdzie prymitywne dążenie do prostacko pojętej nieśmiertelności nie będzie kastrować śladów prawdziwej historii.

Osiedle, Rumunia, fot. Piotr Kubic

Filmobranie

Przytomność wróciła do tego stopnia, że pozwala mi na oglądanie filmów. Oto kilka, które polecam.

Rok 1983, na krawędzi zagłady

26 września 1983 roku ppłk. Stanisław Pietrow przejął dowództwo w bunkrze wczesnego ostrzegania na południu od Moskwy. Jego zadanie polegało na nadzorowaniu satelity obserwującego kontynent amerykański. Komputer był w stanie wykryć wystrzelenie rakiet. Tamtej nocy satelita uruchomił najwyższy alarm. Raz za razem informował o pojawieniu się pięciu rakiet. Pietrow zaufał swojemu instynktowi i zaczął ignorować te informacje. Jednocześnie o alarmie dowiedzieli się najwyżsi przywódcy w państwie, łącznie w Andropowem. Wszyscy czekali na potwierdzenie, które miał im dać Pietrow. Wiedzieli, że amerykańskie rakiety potrzebują dwanaście minut, aby dotrzeć do radzieckiej przestrzeni powietrznej. Po dwudziestu minutach pociski zniknęły, okazały się chmurami, które w zachodzącym słońcu rzucały bliki w stronę satelity. Stanisław Pietrow po tym incydencie został zwolniony z wojska.

To tylko jedna z niesamowitych opowieści z poniższego filmu.

 

 

Więźniowie konsumpcji

Przedmiotem naszej troski stały się otaczające nas marki. Stopniowo oddajemy się od otaczającego nas środowiska, a skupiamy na sobie, na naszym wewnętrznym świecie. Przeciętny człowiek zdąży zobaczyć milion reklam, zanim skończy dwadzieścia lat. Jako dorosły wkroczy w świat, w którym jego status społeczny określać będzie liczba kupionych towarów. 

Wizyta w punkcie recyklingu uświadamia nam, ze w większości są tam rzeczy sprawne. Są produkty, które trafiły na śmietnik, ponieważ straciły swój powab. Towary tracą magię bardzo szybko. Potrzebne jest stworzenie systemu wartości, w którym produkty będziemy dłużej darzyć uczuciem.

Powyższe cytaty pochodzą z samego filmu oraz z jego opisu. Film bardzo dobrze zrealizowany, świetne kadry, ciekawy ich montaż i połączenie z dźwiękiem.

 

 

Pułapki rozwoju

Od 200 lat tkwimy w pułapce myślenia, że postęp to „więcej czegoś”, że trzeba robić lepsze maszyny i w większej liczbie. „Pułapki rozwoju” to filmowy esej, oparty na książce Ronalda Wrighta pt. „Krótka historia rozwoju”, a wyprodukowany przez Martina Scorsese oraz tych samych producentów, którzy stworzyli „Korporację”. Odwołując się do historii cywilizacji, reżyserzy filmu w fascynujący sposób pokazują pułapki rozwoju, w które wpadały kolejne cywilizacje na Ziemi, a nasza – jak się okazuje – wcale nie jest w tym procesie wyjątkiem. Przytaczając mocne naukowe argumenty teoretyków i praktyków ekonomii, w tym: Stephena Hawkinga, Jane Goodall, Margaret Atwood, Vaclava Smila, Daniela Povinelliego, Gary’ego Marcusa, czy Mariny Silvy, wzywają do zmiany orientacji myślenia.

Świetna realizacja, środki filmowego wyrazu fantastycznie oddają myśl twórców. Polecam również wspomnianą tu Korporację. Filmowa poezja.

O twórczości

Krzyśku, dzięki Tobie czytam Czarodziejską górę. Chciałbym ją przeczytać w oryginale, co oczywiście nie będzie mi dane w tym życiu. Podejrzewam bowiem, że styl Mann’a nie jest gorszy od stylu Lema, a choć tłumacz robił, co mógł, to nie mógł zrobić wszystkiego.

Refleksje z tego czytania pojawiają się, nie pierwszy raz:

  • gdybym chciał coś tworzyć, to… Nim wykonasz pieśń / pomyśl i sprawdź / czy nie piękniej zrobi to szpak / i czy w ogóle jest sens / wykonywać pieśń… (G. Turnau),
  • choćby tworzyć najlepiej, to i tak, po czasie, pokażą się pewne rysy, choćby tylko drobne; chyba, że jest się np. Sofoklesem,
  • żeby tworzyć trzeba być albo ignorantem, albo maniakiem, jedno i drugie jest niebezpieczne dla otoczenia, z tym, że to drugie o wiele bardziej (chyba, że bez rodziny i innych tym podobnych zobowiązań).

Wyraz osobowości, firana

Przeglądnąłem pospieszne portale informacyjne. Nic nowego. Zmieniają się postaci, jak karuzela kręcą się tematy, podobne, tylko w nowych odsłonach. Dziennikarze, komentatorzy, blogerzy, z tą samą swadą, co tydzień, miesiąc, pół roku temu, zabierają się za kolejne afery, skandale. Analizują rzetelnie, kto i co powiedział, jak odpowiedział ktoś inny, kto się za kim ujmie, kto z kim zerwie i co zgłosi do prokuratury. Za każdym razem zaczynają od nowa, jakby nigdy nic podobnego się nie zdarzyło, jak bez pamięci.

Jak reżyser, który każdą próbę rozpoczyna początkiem przedstawienia, za każdym razem wydaje się, jemu i innym, że reżyseruje inaczej, lecz potem, nieuchronnie, dochodzi do tego samego punktu, w tym samym stylu, i pozostaje z tymi samymi pytaniami i wątpliwościami. W końcu musi przerwać, szczęśliwie, bo o 14.00 kończy się próba, a on nie wie, co dalej począć, więc z ulgą zerka na zegarek i oznajmia „koniec próby”. Jest pewien, że następnego dnia postąpi dalej, na wszelki wypadek znów zaczyna od początku, znów odkrywczo i z genialnymi, nowymi pomysłami. Za każdym razem rozpiera go duma z efektów pracy, czuje, że przechodzi kolejne etapy dzieła, tylko że nigdy nie udaje mu się dobrnąć do finału.

Wojna na Ukrainie nie zajmuje mnie w ogóle. Powinienem czuć wyrzuty sumienia, ale wspominam filmy dokumentalne z poprzedniej epoki, która przecież nie całkiem minęła, tym bardziej na Wschodzie. Dopada mnie poczucie bezsensu interesowania się współczesną sytuacją, bo może dopiero z perspektywy trzydziestu, pięćdziesięciu lat nasze dzieci będą mogły przystępować do wstępnej oceny. Czy ja mógłbym na coś wpłynąć, coś zmienić, teraz?

Sklep z firanami

Dziś poszliśmy do sklepu kupić kawałek firanki. Przed nami, w kolejce, były: matka z dwuletnim dzieckiem i ojcem, młodzi, oraz matka z córką, ta w wieku może dwudziestu lat, wymalowana tak, że lepiej nie zrobiłbym tego w photoshopie. Z niedowierzaniem patrzyłem na dyskusje, w których wzór firanki, sposób zawieszenia, wykończenie, stają się przedmiotem długich rozważań, których ton wskazuje, że traktuje się je całkiem poważnie. Najwyraźniej podobne dyskusje miały już miejsce wcześniej, nie tu, ze sprzedawczynią w sklepie, ale w rodzinie, przy obiedzie lub kawie, na spacerze, i przy samych oknach, przy których miały firany zawisnąć.

Jeśli zaledwie firany domagają się takiej uwagi, to co dopiero reszta wystroju domowego? Jest nad czym myśleć. Gdyby ktoś zastanawiał się, nad czym by tu w życiu myśleć, bo samo życie przestało być dostatecznie ciekawe. Firana dostarcza tematów do rozmowy, sensu istnienia rodziny, staje przedmiotem twórczego wysiłku, potem wystawionego na ocenę krewnych, znajomych i sąsiadów. Firana jest wyrazem ludzkiej osobowości, podobnie jak kształt i kolor uchwytów drzwiczek szafek kuchennych, rozmieszczenie lampek oświetlenia czy dyskretne dodatki w kolorze kontrastującym z odcieniem salonu.

I tak firana wygrywa z Ukrainą. Ciche pielesze rodzinnego miasteczka, w którym nic więcej nie musi nas interesować. Można powiedzieć, że czasem zerkamy ukradkiem na niebo, czy już nie widać wielkiego grzyba wybuchu atomowego. Bo wtedy wiedzielibyśmy na pewno, że nic nie można poradzić.

Didaskalia i park wodny

Zapraszam do czytania tekstu oraz oglądania zdjęć

Publicystyka

Didaskalia - okładka październik 2013

Na blogu fotograficznym zamieściłem tekst, który został opublikowany w Didaskaliach – Gazecie Teatralnej w październiku 2013 roku. Jest to mój głos w dyskusji na temat tworzenia iluzji w teatrze, by w ten sposób docierać do prawdy.

Fotografia

Sesja fotograficzna do spektaklu Karnawał... Sławomira Mrożka

Z kolei na stronie www.tworcy.kubic.info – zdjęcia z niecodziennej sesji fotograficznej do spektaklu teatralnego Sławomira Mrożka, która odbyła się… w aquaparku.

Tajemnica czasu

 

Ten sam utwór, którego wykonanie dzieli kilkadziesiąt lat. Ten sam człowiek, lecz z pewnością nie taki sam. Po latach, z orkiestrą, śpiewa wolniej. Widać różnicę w technologii – koncert i nagranie z 1978 roku zostało dokonane na pewno przy użyciu ówczesnej nowoczesnej techniki. To z 2011 roku – również. Co będziemy pomyślimy o niej za dwadzieścia lat? Czy rzeczywiście pamiętamy, czym posługiwaliśmy się dwadzieścia lat temu?

Ale to mniej ważne. Ważniejsze jest co, co trudno opisać. To zagadka – na czym to wszystko polega – to, w czym się poruszamy, jacy jesteśmy, co się dzieje z nami na przestrzeni życia. Na czym to polega – kto potrafi powiedzieć?

Dlaczego tak jest, że patrzę moimi oczyma, a nie kogoś innego. Że wydaje mi się, że jestem. Że boję się unicestwienia. I tego, że to, co robię, może nie mieć sensu. Mózg ludzki jest najbardziej skomplikowaną strukturą, którą człowiek zna, w całym Wszechświecie. I co dalej…?

Samobójczej odwagi

Pewna dziewczyna z obsługi muzeum posiadała dość dobrą wiedzę na temat malarstwa. Na tyle dobrą, że potrafiła wyliczyć niedoskonałości, niekonsekwencje i inne wady na obrazach, które wisiały w salach, które ona pilnowała. Patrzyła na zwiedzających, jak zachwycają się dziełami, a w głębi duszy myślała sobie, że ci ludzie nie znają się na malarstwie. Bo gdyby się znali, to by się tak nie zachwycali.

Kiedy stała w kącie, albo przechadzała się poważnym krokiem między gośćmi muzeum, przypominała sobie nieraz malarskie opracowania krytyczne. Konkretne akapity i sformułowania, demaskujące praktyki malarzy. Dziewczyna była nawet pewna, że sama potrafiłaby malować. I że pewnego dnia jej obrazy zawisną w muzeum, może nie tym akurat, ale na pewno gdzieś na wystawie.

Pilnując wystaw miała dużo czasu, i być może układała w myślach plany na kolejne swoje prace. Ale tego nikt nie wiedział i nie mógł być pewien. Może dziewczyna, kończąc pracę, wchodziła do swojej pracowni i spędzała tam długie, nocne godziny. Lecz nigdy nikt nie widział jej prac. Dlaczego?

Bycie artystą to tylko w niewielkiej części wyrażanie siebie – ciągłe, nieprzerwane, wręcz przymus, który nie pozwala spocząć. Bycie artystą to głównie pokazywanie tego, co się stworzyło, a tym samym – wstawienie siebie na ogląd publiczny. To duchowy ekshibicjonizm, to pokazywanie siebie – bezbronnego i wystawionego na ciosy. Aby się na to zdobyć tego trzeba albo głupoty i ignorancji, albo dziecięcej niewinności, wręcz naiwności, albo samobójczej odwagi. Dziewczyna z muzeum nie miała wystarczająco dużo żadnej z tych cech.

Zając