Jezus w moim miasteczku

Siedzę w kuchni przy oknie, światło zgaszone, migają lampki. Nie mamy choinki, jaką w domu miała zawsze Ioana, a ja – nigdy. Ale mamy kolorowe lampki, zawieszone na oknie. Mrugają…

Szukam miejsca, gdzie w moim małym miasteczku mógłby się narodzić Jezus. Z pewnością nie byłby to mój dom ani żaden inny należący do moich przyjaciół i znajomych. W zasadzie jedynym miejscem, które znalazłem, byłaby… noclegownia. Jest niedaleko szkoły.

Nie piszę o tym ze smutkiem czy rozgoryczeniem. Rozumiem też, że nie dowiedziałbym się o tych narodzinach, na pewno nie od razu, tak jak pasterze. W zasadzie kiedy miałbym możliwość się o nich dowiedzieć? Nie wiem… Przez moment postawiłem się w sytuacji Natanaela, wątpiącego czy może być coś sensownego na tym świecie. Nie wierzę mediom, dostrzegam względność nauki, filozofii, sądownictwa… Co mnie mogłoby zachwycić? Czyli – po czym poznałbym Jego?

Grzech

Popełniam grzech pośpiechu, powierzchowności, zdawkowości, nawet zaniedbania wobec tych najbliższych, których kocham, bardzo cenię, z którymi chciałbym być. Co więcej, jest to grzech prawie w stu procentach świadomy…

Stare zapiski

Zaczęliśmy szukać starych opowiadań dla dzieci. Tak dokładnie to nikt nie wie, czy były dla dzieci czy dla dorosłych, bo pisałem je na zgrupowaniu naszego zespołu, jakieś dwadzieścia lat temu, i bardziej słuchali ich właśnie dorośli. Były czytane po kolacji, przed tym, jak maluchy szły spać. Tytuł tego cyklu brzmiał UDeBeBeL, od słów: Uważajcie Dzieci Bo Bałwanek Leci. Jeśli ktoś z czytających posiada to w swoich zbiorach – proszę o kontakt 😉

Znalazłem za to inne rękopisy, wzbudzające dziś śmiech, pokrywający chyba rozczarowanie…

Jestem idiota nad idiotami i niezły jeleń. Skoro widzenie świata zależy od założeń i interpretacji wewnętrznej, więc od tego zależą także moje smutki jak i radości, więc dlaczego nie interpretować radości zamiast smutków? Czysty zysk! Chyba, że jestem masochistą.

No proszę – bo w gruncie rzeczy chyba nic się nie zmieniłem… Jest tam data z ostatniego dnia 1991 roku.

Albo to (też 19 lat temu, jest data z sierpnia):

Dzisiaj umarłem
raz z rana, drugi raz po południu
tak jak przedwczoraj
storpedowałem kumpla-idiotę
Gdy wyciągałem nogi wstał drugi
lepszy, myślowy, a może i człowieczy* tytan
pewnie i tak dam mu w łeb po zachodzie słońca
jutro ze dwa razy, pojutrze…
Jeszcze chce mi się tworzyć
pięściami i kopniakami modeluję nowy mózg zanim
kropnie mi kopa radości
a później zaleje rozczarowaniem
Boję się tylko, że zabijawszy się za tydzień, zapomnę ze zmęczenia
stworzyć siebie na nowo…


*zatarte, tekst prawdopodobny

hehe, no no…

Albo jeszcze to (brak daty):

…na jedno z najprostszych pytań: która godzina, nie odpowiedziała w ogóle, tylko pokazała ostentacyjnie lewy przegub dłoni wypinając cyferblat zegarka. Ten brak odpowiedzi jest znaczący i uważnemu obserwatorowi może dać wiele informacji, np. delikwentka jest małomówna, skromna, wrażliwa, posiada ciekawą osobowość, lub przeciwne cechy: jest gburowata, niewrażliwa na prośby innych, lekceważąca. Jednak prosta konfrontacja z wyglądam np. twarzy zmusza do odrzucenia tego drugiego przypadku.


Rety!

Po co w ogóle pisać? Na pewno nie po to, aby coś pozostało. Tak, pisanie to autoterapia, i jeśli ma coś z tego pozostać – to o tyle, by znów pomóc, po latach, np. przez wybuch śmiechu. Albo by przypomnieć kim jesteśmy, i żebyśmy sobie za dużo nie wyobrażali, i nie próbowali za wiele, bo to i tak niewiele da.

Zbędny

Tramwaje – gąsienice, pełznące przez miasto, przeciskają się starymi uliczkami; na szerokich arteriach – swobodne… I milczące, ich dzwonki nie mówią przecież. Czy w swoich brzuchach coś niosą? Pełznąć przeznaczeniem, chłodem.

Zagubiony w zbożu. Zagubiony wśród ulicznych sygnalizatorów. To raczej dziwne, a częstsze. Jestem zbędny, wolę być zbędny wśród kłosów. Wśród nich nigdy nie jestem zbędny.

Wrócili

Od wczoraj nasze ściany znów słuchają rumuńskiej mowy. Po trzech tygodniach dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, że jej brakowało, po prostu…

Decydując się na życie z Nią (w dodatku z Tą i nie żadną inną), nie zdawałem sobie sprawy z uruchomienia całego łańcucha zdarzeń, konsekwencji, które były nieuchronne już wtedy, czternaście lat temu, a o których nie miałem zielonego pojęcia. Zresztą, nie mam sobie co wyrzucać, nie miałem szans ich przewidzieć, ich w praktyce; krążył tylko nade mną bliżej nieokreślony, zatarty wśród chmur, nimb niezwykłości.

Kiedy wreszcie zaczął spływać w dół, na ziemię, zaowocował nie tylko tym, że teraz dzieci, w pokoju obok, sprzeczają się w innym języku (czasem mam wrażenie, że zaglądam tam jak obcy człowiek zza okna, i myślę sobie – a cóż to, co to za kosmos?), ale wielką grupą ludzi, których ciągle mam w pamięci, z którymi na szczęście mogę się porozumieć, a których sposób myślenia i odczuwania ciągle nie daje mi spokoju, jest źródłem szerokiej gamy wrażeń, których nigdy bym nie doświadczył, które nigdy nie postawiłyby pewnych pytań, i dlatego nigdy nie szukałbym na nie odpowiedzi, a w konsekwencji – byłbym innym, uboższym (tak, jestem pewien), człowiekiem.

Dręczę

Dręczę mój komputer. Zajeżdżam go. Daję mu pracę, jest pod moją ręką, działa bez przerwy. Wykresy na ekranie pulsują. Liczy. Liczy, łączy się, wysyła coś, przyjmuje, obrabia, pakuje. Na noc zostawiam go, wstaję w międzyczasie i sprawdzam jak tam, i dokładam…  W tle coś ciągle robi, a ja tłamszę klawiaturę, piszę listy, piszę teksty, kopiuję, wklejam, przenoszę, zakładam nowe, kasuję odrzucone. Plamkę czegoś na ekranie przecieram rękawem, i dalej, dalej, dalej… 

Kiedy spełni się marzenie

Kiedy spełni się marzenie, trzeba uciekać. Czym prędzej i wszystko jedno gdzie – byle dalej od marzenia spełnionego. Z daleka trzeba zbudować mu pomnik, postawić wysoko, by móc od czasu do czasu przyjść i pokłonić się, lecz nie dosięgnąć ręką. Pomnik powinien być ogrodzony grubym, kolczastym łańcuchem wspartym na granitowych podporach, a sam łańcuch powinien być na tyle duży, by z trudnością dało się go przekroczyć, lub najlepiej – w ogóle. Dalej wokół – chodnik z płyt z czarnego granitu, gładkich, na których nawet najlżejszy krok zostawi rozmazany odcisk brudu.

Pomnik stoi sam, z dala od toczącego się codziennego życia. Pomnik tkwi wśród chmur, wśród deszczowej ulewy i opadających jesiennych liści. Pomnik okrywa się zimowym strojem, potem sam się z niego uwalnia… Chodzi o to, że on żyje swoim życiem, nie potrzebuje nas, a my jego – tylko o tyle, by go wspomnieć.

Nie klnij, bo zapłacisz (naprawdę!)

Właśnie usłyszałem, że Częstochowa prowadzi w rankingu miast, gdzie strażnicy miejscy wydają najwięcej mandatów za wykroczenia przeciwko obyczajności – należą do nich przekleństwa, zamieszczanie nieprzyzwoitych tekstów lub rysunków, natarczywe proponowanie czynu nierządnego. Hm…

Jest jeszcze taka możliwość, że właśnie w Częstochowie strażnicy miejscy są najbardziej gorliwi…

Samotne ściany

Usypiam wśród chłodnych ścian, jesienne podmuchy przeciskają się przez uchylone okna. Naprawdę chłód, naprawdę zimno. Ciszy nie wypełniają oddechy jak zawsze, od kilku dni te ściany są puste. Puste!! Sypialnia – na końcu naszego mieszkalnego labiryntu. Wcześniej jest pokój przejściowy, przedpokój, na prawo kuchnia, na wprost łazienka, na lewo wnęka z komputerem i korkową tablicą, na której mnóstwo kartek, przypiętych jedna na drugiej. Na drugim końcu mieszkania pusty pokój od strony podwórka.

Chłód hula w naszym małym labiryncie, ja na jego końcu, w ciemności, przykryty kołdrą, naciągam małą poduszkę na głowę – zimno. Jak pierwotny człowiek w jaskini. Gdyby nie Wy, nie potrzebowałbym tych ścian, kuchni, przedpokoju, drugiego pokoju. Mógłbym mieszkać w samochodzie, w lichym pokoju, gdziekolwiek. Skoro Was nie ma, tych małych nóżek tupoczących, i czarnych włosów wypływających spomiędzy pościeli, które zwykle bywały obok mnie, w ciemności.
 

Najlepsza zemsta

– Mogła by cię zwymyślać, nakrzyczeć, powiedzieć: ty draniu, mogłaby opowiedzieć o tym wszystkim wokół, niechby był skandal, mogłaby dać ci w twarz przy wszystkich… Tak o tym myślisz, nawet sobie to wyobrażasz, i wiesz, co byś wtedy zrobił; mógłbymś się jej roześmiać w twarz, albo zastygnąć w oczekiwaniu i zaskoczeniu, potem wolno odwrócić i odejść. Ale ona nie, ona nie tak, ona będzie półsłowkami, że wszystko dobrze, ale nie do końca, że jest w porządku, tylko coś nie tak, że ty mógbyś trochę inaczej; a potem, z drobnych uśmieszków, spojrzeń, niedopowiedzeń ludzi wokół ciebie, zorientowałbyś się, że ona już to zrobiła, wtrąciła drobinkę jadu w twoje otoczenie, które oczywiście nigdy nic ci nie powie, nie zwróci ci uwagi, które zawsze będzie "z uśmiechem", ale i ty, i oni, i ona – wszyscy wiecie, że nie jest w porządku, bo jesteś draniem, którego osądzono zaocznie, bo wszystko i tak świadczy przeciwko tobie, a im więcej powiesz, tym więcej przeciwko.

Ha, ale to wszystko jeszcze nic! Bo ty chciałbyś coś wiedzieć, coś wyjaśnić, zorientować się, na czym stoisz, nawet, jeśli już zasądzono ci dożywocie. Chciałbyś odczytu aktu oskarżenia, a potem wyroku, niechby wszystko było jasne, nawet jeśli tylko twarzą w twarz, w cztery oczy. Lecz nic z tego. Nie jest ci to dane, machasz rękoma w próżni, nikt ich nie pochwyci, albo choćby obciął… Nie wiesz niczego na pewno, gubisz się w przypuszczeniach, a im bogatszą posiadasz wyobraźnię, tym bardziej staje się ona dla ciebie zmorą, bo oto plątasz się w domysłach, rozpatrujesz najróżniejsze scenariusze, próbujesz im przypisać miarę prawdopodobieństwa po to, aby do czegoś wreszcie dojść, coś zrozumieć, poukładać. Ona, zamiast skierować samą siebie przeciwko tobie, kieruje ciebie przeciwko tobie samemu, i wszystkie twoje siły mobilizujesz, ale tak naprawdę przeciwko sobie; to mózg, pozbawiony realnych, konkretnych informacji, których jest głodny, których by się uczepił i które by go uspokoiły, zaczyna sam je produkować, aby zapełnić pustą, nieznośną przestrzeń, lecz nigdy nie jest ich pewien, bo nie może oddzielić tego, co jest jego produkcją, od tego, co realne… A im więcej myśli, tym mniejszą ma szansę na wymyślenie rozwiązania… Piotr! To jest najlepsza zemsta, najskuteczniejsza tortura!

Wiesiek przeszedł samego siebie. Mógłbym przejść obok tego wszystkiego, co nagadał, nieprawdopodobnego zresztą. Ale zaświtała mi w pamięci pewna historia, z gatunku tych, o których się raczej nie zapomina, a nawet jeśli, to uderzona w oddali struna wyzwala natychmiastowy rezonans… Nagle ciarki przeszły mi po plecach, wstrząsnęło mną, czy to powodu chłodu tylko…?
– Bredzisz – szarpnąłem się nagle i wstałem od stolika.