Niekiedy mam taką ochotę uciec od zorganizowania tego świata. Powiedzieć – nie! Jak mój pięcioletni syn. Przeszkadza mi to, że zdania należy budować tak, a nie inaczej. Że zdjęcia robi się według określonych konwencji. Problem pojawia się nawet wtedy, gdy chce się zaprzeczyć konwencjom. Bo zaprzeczanie też już było. Dlatego jedynym ratunkiem wydaje się jeszcze powierzenie się… przypadkowości.
I pojawia się we mnie dziwny upór, kiedy w głowie formułuję zdanie, które ma lekki błąd składniowy, logiczny, a najlepiej – nieścisłość. I coś mówi mi, że należałoby ją poprawić, ale z drugiej strony odzywa się głos – nie! Tak zostanie. Dlaczego? Dlatego, że ja tak chcę, wyzwolić się, zaprzeczyć regułom.
Już słyszę głos mojej koleżanki z pracy – ale tak się nie pisze pod żadnym pozorem. A co mnie to obchodzi, że „tak się nie pisze”? Skoro ja napisałem, to już wystarczający powód, że tak się pisze!
Może to po prostu zmęczenie.
Napisać coś, stworzyć coś, w czym inni będą się dopatrywać sensu, bo „dzieło” owo będzie sprawiało wrażenie sensownego. Ale ów sens konsekwentnie i bezlitośnie w nim zagubić. I im dłużej by ktoś je studiował, tym większe ogarniałoby go zdziwienie i niepewność – co to jest i do czego służy. To musiałby być jednak majstersztyk – bo niełatwo byłoby pozbawić dzieło wszelkiego sensu, tak mi się wydaje. Przy jednoczesnym sprawianiu wrażenia, że jakiś tam sens jednak jest. Ciekawe, jak bardzo jesteśmy związani z sensem – z jego poszukiwaniem, a w przypadku braku – ze stwarzaniem sensu.