Syn Antka

Syn Antka ma dziewięć lat. Matka nauczyła go czytać, najpierw przez to, że sama czytała mu na dobranoc, a potem dawała synowi książeczki. Teraz synek czyta sam, zaczytuje się komiksami, a już najbardziej w serii noszącej tytuł „Dziennik cwaniaczka”. Syn Antka czyta nawet podczas rodzinnego obiadu, a próby oderwania od niego książki kończą się awanturą.

półka z książkami

Wczoraj Antek nie wytrzymał. Był niedzielny wieczór, kiedy jego syn przypomniał sobie o lekturze „Szewczyka dratewki”. W dodatku nie okazał żadnej skruchy, a nawet czuł się usprawiedliwiony, ponieważ w domu i tak nie ma „Szewczyka…”. Przecież w niedzielę biblioteka jest zamknięta, a było za późno, by dzwonić do kolegów. Antek zagryzł zęby widząc, jak jego syn, z bezwzględnym spokojem, sięgał znów po cwaniaczka. Antek dopadł komputera i przeszukując internet znalazł dwie wersje lektury, dwóch różnych autorów.

– Masz, teraz przeczytasz dwa razy więcej – burknął ojciec i podsunął je pod nos chłopakowi. Nie poszło łatwo, ale po pierwszej fali pretensji synek zabrał się do czytania.

Nie minęło pół godziny, jak ojciec zobaczył, że lektura leży odłogiem, a cwaniaczek zniknął z półki. Przemierzając mieszkanie dotarł do ubikacji, w której paliło się światło, zaś drzwi nie można było otworzyć.
– Co z lekturą? – zapytał ojciec.
– Przeczytałem – odpowiedział głuchy głos.
Antek znieruchomiał.
– Wychodź.
– Chwila.

Po chwili stało się jasne, że syn naprawdę przeczytał „Szewczyka…”, nawet obie wersje, nawet ze zrozumieniem. Antek zamyślił się.
– Przynieś mi wszystkie odcinki cwaniaczka – powiedział – mam coś dla ciebie.
– Co??
– Książki, które kupiła ci mama.
– Jakie??
– A takie.

Antek wyciągnął dwa tomiki: „Kim byli bracia Wright” oraz „Maria Skłodowska-Curie”. Chłopak jęknął.
– Konfiskuję cwaniaczka do czasu, aż przeczytasz te dwie.
– Ale dlaczego?!
– Żebyś sobie zrobił przerwę. I żadnych innych książek. Jak dla ciebie to po trzech dniach będziesz je mieć za sobą.
– A chociaż mogę „Magiczne drzewo”?
– Drzewo też nie. Nie ma dyskusji.
Chłopak powlókł się do swojego pokoju. Po godzinie Antek zerknął przez drzwi i widział, że chłopak czyta.

Następnego dnia, po powrocie z pracy Antek zobaczył pytający wzrok dzieciaka:
– Mogę cwaniaczka?
– A co z tamtymi książkami?
– Przeczytałem.
– Nie wierzę.
– Naprawdę.

Kilka szybkich pytań nie pozostawiło wątpliwości, chłopak przeczytał i nawet wiedział, co czytał. Słowo się rzekło, cwaniaczka trzeba było zwrócić. Niosąc książki do pokoju syna Antek szedł na sztywnych nogach. Potem, kiedy usiadł w kuchni, miał wrażenie, że dzieje się coś dziwnego. Obie książki miały po sto stron. Prawda, że dużą czcionką, było też trochę obrazków, ale bez przesady. Antek obliczał szybko, kiedy chłopak wrócił ze szkoły, minus czas na obiad, do teraz, to tylko kilka godzin. Czyli średnie tempo czytania… To było przerażające. „Co robić, co dalej?” Antek myślał gorączkowo. Jednego był pewien, na cwaniaczku jego syn nie może skończyć…

Wkładałem talerze do szafki, gdy…

Wkładałem talerze do szafki, gdy usłyszałem za sobą głos: tato, wyglądam dobrze?

Stałą przede mną córka, na ramieniu miała szkolny plecak. Na blado-ciemnogranatowym golfie, na którym w poprzek biegły z rzadka cienkie, białe paski, zobaczyłem naszyjnik z jaskrawymi, różnokolorowymi paseczkami z miękkiego tworzywa, nawleczonymi na rzemienny, wąski pasek. Zlustrowałem ją wzrokiem i znów popatrzyłem w twarz, a wtedy wyciągnęła do mnie rękę: popatrz, umyłam też zegarek. Plastikowy pasek był liliowy, z białym obramowaniem. Liliowy kolor przebijał też między czarnymi floresami na plecaczku.

– Jest okej. Fajnie. Może tylko golf ma trochę za słaby walor, taki trochę wyszarzały. Ale włosy spięte inaczej niż zwykle – dopiero teraz zobaczyłem.

Dzięki! – uściskała mnie – cześć!

Nocna mgła

Nocna mgła zjawiła się niepostrzeżenie. Pewnie dlatego, że nikt nie patrzył, kiedy napływała. Idąc do sypialni Waldek zgasił światło w kuchni i przypadkiem popatrzył za okno. W świetle ulicznej lampy ciągnęło się rozproszone w przestrzeni mleko. Poprzylepiało się do cienkich gałązek brzozy, tej najbliżej okna. Same gałązki majaczyły czarnymi kształtami na jaśniejszym tle, ale ich obrys był białawy. Dalej jawiły się czarne pnie drzew wetknięte w śnieg, po drugiej stronie ulicy. Wszystko nieruchome.

Nieruchome.

Nieruchome…

Bez nadziei na ruch.
To dobrze.
Och, jak dobrze, że zamrożony ten krajobraz.

Bez ruchu…

Bez ruchu.

 

Waldek usiadł przy oknie. W bezruchu.
Usiadł.
Oparł rękę o parapet i wtedy zobaczył, że dłoń jest dziwnie mała na szerokiej, płaskiej powierzchni. Zaś okno stało się wielkie tak, że nawet gdyby wstał, nie mógłby dosięgnąć górnej framugi. Na szybach zauważył malowane regularnymi, długimi pociągnięciami przezroczyste kwiaty. Poczuł ciągnący od nich chłód, choć tuż przy nim staroświecki kaloryfer, z grubymi żeliwnymi żeberkami, grzał mu kolana. Dziwne, kwiaty nie pojawiały się przecież odkąd wymieniono okna w budynku. We mgle dostrzegł niewyraźne światła, to pawilon z wielkimi przeszklonymi powierzchniami, oprawionymi w metalowe, spawane ramy. Ale pawilonu już od dawna nie ma…

Waldek skurczył się w sobie, przestrzeń ciemnego pokoju zaczęła go zatrważać, nie był pewien, gdzie są ściany, sufit stał się niebosiężny… W odblasku z okna zobaczył zwisający żyrandol, jego klosz rozchylał duże, szklane płatki naśladujące jakiś kwiat, wśród których tkwiła zwykła, ciemna teraz, żarówka. Waldek z lekkim przestrachem wstał, podszedł do łóżeczka i wsunął się pod koc. Obrócił się na bok, podciągnął kolana pod brodę i przykrył głowę. Usypiał z obrazem z dzieciństwa w wyobraźni.

noc, mgła, pejzaż, fot. Piotr Kubic

Kilka notatek z rzeczywistości

1. Na ulicy przed domem pojawiły się koleiny w śniegu. To sukces. Śnieg ledwo pokrył trawę na skarpach po obu stronach ulicy. Gdyby trawa była strzyżona, śnieg przykryłby ją całkowicie. Ale na naszej ulicy, na szczęście, nikt nie kosi trawy, a już na pewno nie kosiarką. Kiedyś wujek kosił kosą, dla królików. Ale królików już nie ma.

Skoro są koleiny w śniegu na ulicy, na asfalcie, to znaczy, że drogowcy nie posypali. I dobrze, że nie posypali, bo od posypki psują się buty i rdzewieją samochody. Co z tego, że siedmiokroć zabezpieczone przed korozją. A buty zimowe, kiedyś, też się tak nie psuły. Że mniej wtedy sypali, to fakt, ale i skóra na butach była chyba lepsza. Niech żyje śnieg, niech przestaną narzekać niedojdy i kiepscy kierowcy. Kiedyś ojciec zawrócił z drogi dopiero jak mu się „maluch” zawiesił na spodzie auta i koła zawisły w powietrzu. To było między wsiami, gdzieś tam w stronę Nowego Korczyna. Ojciec zostawił nas w aucie, matkę z dwójką dzieci, i poszedł do wsi po łopatę. Dopiero wtedy ojciec powiedział: wracamy. A dziś, ten śnieg co spadnie, ledwo parę centymetrów, to dziecinada, nic więcej

2. Kiedy Beniamin usypia, lubi mieć kogoś obok siebie. Czasem woła ojca, jak ojciec jest w domu. Ojciec kładzie się obok niego, Beniamin się do niego przytula. Trwa to kilka minut. Potem Beniamin odwraca się na plecy, albo do ściany i zaczyna oddychać miarowo. Ojciec wtedy wie, że syn jeszcze nie śpi. I jeśli ojciec wstanie, to Beniamin westchnie i powie głośno „ja wcale nie śpię”. A rano będzie przysięgał, że nic takiego nie mówił.

Ojciec więc musi poczekać jeszcze chwilę. Nie ma nic do roboty, patrzy na zgaszoną lampę na suficie, zerka na syna. Beniamin ma wielką twarz jak na dziewięciolatka. Dziewięć? A kiedyż on się urodził? To ma chyba osiem. Tym gorzej. Wielki chłop, na ośmiolatka. Jak dobrze pójdzie i chłopak dożyje osiemnastki, będzie z niego monstrum. Może nawet w drzwiach się nie zmieści. Ojciec leży i nie mając nic do roboty, próbuje wyobrazić sobie syna, który przerasta go o co najmniej głowę. Czy to możliwe? Pewnie, że możliwe. Trzeba się zacząć przyzwyczajać już teraz, w wyobraźni.

3. Na ulicy zniknęły koleiny. Ha, jednak drogowcy posypali! Nie mieli wyjścia, przecież rano i tak obsmarują ich w internecie. Jakby drogowcy mieli patent na drogowe cuda i łapali spadający śnieg zanim dotrze do asfaltu. Szkoda tych kolein. Ale na pocieszenie pojawia się mgła. Wychodzi spomiędzy domów osiedla. Niech będzie chociaż mgła.

Pamięć uśmiechu

Z serii „Zapisy znalezione”

Podczas wyjątkowo bezwietrznej pogody, na molo i tak wieje. Ciekawe. Ze stolika, jednego z kilkunastu, stojących przy kawiarni, stoczyła się zmięta serwetka. Podniosłem ją i miałem wrzucić do kosza, ale przedtem rozprostowałem.

Synu, każda minuta spędzona z Tobą jest jak wysłana w przyszłość. Kiedy Ty, już beze mnie, będziesz przemierzał tereny, do których nigdy nie dotarłem. Gdy pomóc będzie Ci mogła może myśl o mnie, mam nadzieję, o tym, co powiedziałem, albo chociaż pamięć mojego uśmiechu.

 

ojciec i syn fot. Piotr Kubic

Niewinnie szczery

– Nie czuję, że coś szczególnego się stało – powiedział Beniamin, trzymając w ręku trofeum „dla najlepszego bramkarza”. Na turnieju piłkarskim.

Kiedy kolega z drużyny zapytał go:
– Za co dali ci tytuł najlepszego bramkarza?
Odpowiedział beztrosko, tyle szczerze co nierozważnie, z uczciwością naiwną:
– Nie wiem za co.

Ale ja wiem, bo widziałem, jak bronił bramkę. Ale wiem też, że on tego nie dostrzega. A nie dostrzega, bo naprawdę był zajęty bronieniem.

Tak, syn ma rację. Zostajemy wyróżnieni, otrzymujemy nagrodę, ale przecież tak naprawdę wiele się nie zmienia. Dopiero z czasem zaczynamy oklejać to wydarzenie nimbem niezwykłości. Tworzymy legendę, znajdujemy uzasadnienia, że tak właśnie miało być.

Lubię jego spostrzeżenia. Jest w nich coś bardzo mi znajomego, tak bardzo, że chce się powiedzieć: tak, jest właśnie tak, jak mówisz. To jak cud, niesamowite, nie do uwierzenia. Gdybym nie znał pojęcia „geny” i nie wiedział, że on ma połowę moich.



Beniamin prezentuje

Inspiracja to wielka tajemnica. Jak wywołać u kogoś działanie, nie każąc mu wprost, nie manipulując nim w sposób nachalny, prymitywny? Pewnie każdy rodzic ma w swojej pamięci chwile, których się wstydzi, jako rodzic. Ja też mam. Mój syn, kiedy miał cztery, może pięć lat, wziął organki i dał w nie z całej siły, tak bardzo, że w końcu nie mogłem wytrzymać. Dźwięk był ordynarny, głośny, stał się dla mnie nie do zniesienia. Stłamsiłem wtedy mojego syna, który nie powrócił już do instrumentu.

Puchar Jaksy, Miechów, fot. Piotr Kubic

Ale robiliśmy w domu zabawy i ćwiczenia z aparatem cyfrowym. Zabrałem kiedyś dzieci na zlecenie – miałem fotografować rowerową jazdę na czas. Każdy z nas miał aparat fotograficzny, co widać na powyższym zdjęciu. Kilka dni potem Beniamin przychodzi do mnie i pokazuje mi nagrane przez siebie filmiki. Sam zrobił materiał do filmu. Dlaczego sam? Dlatego, że ja też wolałem pracować sam. Dlatego, że nikt swoją obecnością nie zaburzał delikatnej nitki, która ciągnie się w wyobraźni, w emocjach, nastroju.

Wziąłem nagrania Beniamina i zmontowałem. Oto efekt.

Duma i szczęście

– Jestem z ciebie dumny, córko, że tak pochłaniasz książki – mówię przy kolacji.
– Yhm… – córka zbywa mnie, najwyraźniej nie rozumie, bo topi się w lekturze, z przyjemnością.
– A jest to zasługa mamy – kontynuuję. Mama z drugiej strony stołu kładzie grzanki. Patrzę na mamę i wydaje mi się, że naprawdę moja mina wyraża dumę.
– A ojciec nauczył cię czytania przy stole – odpowiada mama.

Patrzę jej w oczy, ale tym razem nie ma w nich wyrzutu, uśmiechają się. Czuję spełnienie.

Dziesięciolatka na koniu

Dziś premiera filmiku! W nocy ukształtowała się wreszcie ostateczna wersja muzyki. Ujęcia powstały spontanicznie podczas wizyty w klubie miesiąc temu. Myślałem wtedy, że po powrocie do domu usiądę, zrobię cały montaż w dwie godziny i na rano będzie gotowe. Ale chciałem sam napisać muzykę i tu nie poszło tak łatwo. Od pomysłu własnej muzyki trudno było się uwolnić, zaś jej dobieranie z innych źródeł jawiło się jak porażka i odbierało przyjemność pracy.

Tak więc podkład dźwiękowy powstawał miesiąc, w wolnych chwilach – podczas mycia naczyń, jazdy autobusem, w tramwaju (w wyobraźni, oczywiście) oraz przy słuchaniu różnych utworów z różnych źródeł.

Po nakręceniu ujęcia od 57 sekundy dostałem upomnienie od instruktora, ponieważ przyklękując nagle poderwałem się w momencie, gdy Sara i Gerda przejeżdżały tuż obok mnie. To grozi spłoszeniem konia i nieprzewidywalnymi następstwami.