Wstecz

Pustynia Błędowska fot. Piotr Kubic

Idzie z prawej strony w lewą, nie odwrotnie. Według naszego kierunku pisania, kreślenia, odczuwania, postać ta cofa się w przeszłość. Przecież wszystkie osie czasu, na wszystkich wykresach, mają strzałkę w prawo.

W dodatku idzie w dół, nie w górę. Dół to ziemia, gleba, niskość, podziemie, skrycie, grób. Nie szkodzi, że to dziecko. Dorosły człowiek pozostaje dzieckiem, co wyraźniej widać, gdy się starzeje. Odwraca się od traktu, wytyczonej drogi, zdąża w samotność, nieuchronnie. Zaraz wyjdzie z kadru i już go nie będzie.

Pustynia, martwota, zatrzymanie. Wieje wiatr i porusza ostatnimi źdźbłami trawy. U góry blade niebo i słońce wędrujące leniwie, niedostrzegalnie, jesiennie. Czas biegnie coraz wolniej. Nie ma nowych marzeń, do niespełnienia starych zdążył się przyzwyczaić. Zdąża do swego wiecznego domu, tam, gdzie czas się zatrzymuje.

Piękno

Budynek dworca w Nowym Targu. Napis „kasy” z pewnością jest nieaktualny, nie jest możliwe zakupienie biletu na dworcu w Nowym Targu. Dlatego sądzę, że „informacji” również nie można tu uświadczyć. Czy jest „poczekalnia”? Nie sprawdziłem, nie wiem.

Budynke dworca PKP w Nowym Targu, fot. Piotr Kubic

Fotografowie, czy odnosicie wrażenie podobne do mojego, że dopóki istnieją takie miejsca jak to, jest jeszcze co fotografować? Jeśli wszystko zostanie uporządkowane, posprzątane, usystematyzowane, to nasze zdjęcia będą przerażająco nudne. To, co nas pociąga, to jednak ogrom statystycznego przypadku, jaki pozostawia po sobie upływający czas, odciskający nieprzewidywalne, niepowtarzalne piętno w otaczającym nas świecie.

W Szeligówce

Jest szósta dwadzieścia rano. Zanim otworzę oczy słyszę rozmowę, targowanie się. Trzy osoby leżą w łóżkach, jedna z nich miarowo oddycha, druga mruczy coś prawie przez sen, trzecia z nich to ja. Targowanie odbywa się między osobą, która mruczy, a najmłodszym członkiem naszej rodziny. Ten, czwarty, jest już ubrany, w pozycji wyjściowej, i negocjuje warunki opuszczenia domu.

Wychodzę za nim na zewnątrz. Wyskoczyłem z łóżka, zbiegłem schodami na dół. Bosymi stopami zbieram poranną rosę, ramionami – poranny, sierpniowy, wstrząsający mną chłód. Jeszcze nie tak wstrząsający, jak ten jesienny, który już teraz zdaje się zapowiadać. Po pół godzinie, ubrani na wędrówkę, wspinamy się wąską, wiejską, wyłożoną asfaltem, bo współfinansowaną przez Unię, drogą. Za kilkanaście metrów droga się skończy i pójdziemy szlakiem.

Pyzówka fot. Piotr Kubic

W żółtym budynku mieszkamy od niedzieli, wraz z kilkunastoma rodzinami i w sumie ponad trzydzieściorgiem dzieci. Stamtąd wyszliśmy. W tle są Tatry. Śniadanie zaczyna się o ósmej trzydzieści. Zdążymy. Znajdziemy drogę na przełaj, przez łąki, slalomem między krowimi plackami i schylając się pod drutami elektrycznych pasterzy. Przy dojściu do domostw oszczekają nas psy.

Szeligówka w Pyzówce z Tatrami w tle, fot. Piotr Kubic

Klecenie, sensu

Ludzie próbują sklecić coś w swoim życiu. Życie polega na kleceniu. Życie płynie, o ile coś się kleci. Kleci się, jeśli czuje się tego sens. W zasadzie klecąc nie pyta się o sens, sens wynika sam z siebie, czy się go czuje…? Może nie. Pytania o sens zaczynają się wtedy, kiedy nie czuje się sensu, w zasadzie – kiedy brak sensu zaczyna doskwierać. Nikt nie wie tak naprawdę, dlaczego czasem doskwiera brak sensu, a czasem zupełnie nie doskwiera.

Niektórzy mówią (na przykład mój ojciec, kilkadziesiąt lat temu, a jak teraz – nawet nie wiem, musiałbym zapytać), że nie warto się za dużo zastanawiać. A nawet może być to niebezpieczne. Bo zastanawianie się wiąże się z zadawaniem pytań. A jeśli wśród nich padnie pytanie o sens? Można się od tego pytania  nie uwolnić, w każdym razie – nie szybko. Dręczące pytanie o sens i szybkie poszukiwanie na niego odpowiedzi przez niektórych uważane jest jako strata życia. Jak jest naprawdę, kto to sprawdził? Chyba tylko na sobie, ale czy autorytatywnie, uniwersalnie i po wsze czasy?

Sara, balet

Oto Sara, która właśnie kleci coś w życiu. Nie zauważyłem, by pytała o tego sens, co mnie w sumie chyba uspokaja.

Twórca z gorsetem

Czasem dopada mnie przemożna chęć, żeby powiedzieć „nie” wszystkim trendom w fotografii, które mogą w jakiś sposób mnie dotykać. Wszystkiemu temu, o czym wiem, że spodziewają się odbiorcy. Jak w poprzednim moim wpisie – zdjęcia, które do niego wybrałem, sprzeciwiają się zasadzie pełnego kadrowania. Ucięte stopy, ucięte dłonie, ucięte pół postaci. Na marginesie – pokłóciłem się kiedyś z koleżanką plastyczką, która wytknęła mi ucięte kończyny na niektórych moich zdjęciach. Na nic zdawały się argumenty merytoryczne – „ręka cała musi być!”. Nie miałbym się jak bronić gdyby nie to, że kiedyś zabrałeś mnie, Marcinie, do Musee d’Orsay i zobaczyłem na własne oczy obcięte impresjonistycznie kończyny w malarstwie. Argumentem tym (argumentem, że byłem w Musee d’Orsay, a nie argumentem rodzaju merytorycznego) zgasiłem ową dyskusję, jak to zwykle bywa, kiedy nie ma szansy na prawdziwe rozważania. (Dziękuję Ci Marcin. Dziękuje za tamte rozmowy, dyskusje, za Elika też…)

Nie chodzi o to, że czuję się znawcą, profesorem fotografii, krytykiem jakiejkolwiek sztuki czy kimś podobnym. Chodzi o to, że czasem tak bardzo uwiera gorset nakładany przez oczekiwania ludzkie. Że tylko ten ktoś, kto poczuł na sobie ten gorset i zrozumiał, że on istnieje, rozpozna szybko kogoś drugiego z gorsetem. Jeśli dwóch takich się spotka, to wystarczy, że mrugną do siebie okiem i już wiedzą, o co chodzi. I że raz na jakiś czas spotkają się w krzakach, np. w Parku Jordana, i zrzucą to z siebie, przynajmniej na chwilę. Okaże się wtedy, że na ten jeden moment powstanie coś, co ma swój sens, choć jest zupełnie inne; co odlatuje nieskrępowane, ku uciesze zniewolonych twórców, którzy, siłą rzeczy, muszą pozostać na ziemi.

SPN Bądźcie z nami, Ewa Pawlik, fot. Piotr Kubic

Oto zdjęcie zza sceny, z wczorajszego „Widowiska artystycznego dzieci i młodzieży niepełnosprawnej”. Zdjęcie strzelone w ciasnym fragmencie korytarza, między głowami i ramionami uczestników, przy pulpicie inspicjenta, z lewej jest wejście na scenę. W centrum – prowadząca Ewa Pawlik, wokół Zarząd Stowarzyszenia Pomocy Niepełnosprawnym „Bądźcie z nami”, z tyłu – opiekunki oraz dzieci, które zaraz wejdą na scenę. To obraz jakiegoś szaleństwa, które musi się zdarzyć, aby do skutku doszła taka impreza. Że te papiery, które trzeba trzymać w ręku, ta ciasnota korytarza, w której ubierają kostiumy dzieci, że pośpiech, stres, ekscytacja, że to wszystko naraz to kosmos jakiś, który pączkuje na trzy godziny, a potem zwija się w osobliwość, pozostającą w naszej pamięci.

Podróże w wyobraźni

Tak wyraźnie zdałem sobie sprawę przed kilkoma dniami, że fotografia wymaga ode mnie po prostu przebywania w różnych miejscach. I jakby niczego więcej, na tym wstępnym etapie. Wymaga włóczenia się. Nudzenia się, tu i tam. Najlepiej, jeśli robię to (w zasadzie wygląda to tak, jakbym nie robił niczego) z pewną myślą, wykreślonym celem. Będąc w różnych miejscach zbieram w wyobraźni elementy z nich pochodzące, przymierzam je do siebie, tworzę różne konfiguracje. W wyobraźni tworzę zdjęcie – ustawiam kadr, naciskam spust, a potem patrzę na fotografię, ciągle w wyobraźni. Przykładam też tę fotografię do innych, które zrobiłem wcześniej, albo które mam dopiero zamiar zrobić. Kontemplując tę nieistniejącą jeszcze wystawę zastanawiam się, co ona wyraża. Przewieszam zdjęcia, jedne powiększam inne pomniejszam, niektóre zdejmuję ze ściany i w to miejsce powołuję do życia inne.

Szczątki na ogrodzie

W ten sposób powoli, prawie niedostrzegalnie posuwam się w pracy, której nie widać, bo to wszystko dzieje się w wyobraźni. Przechodzę różne etapy, odrzucam kolejne warianty, czasem powracam do początkowych.

Niesamowite, bo jest to podróż przez nieznaną krainę. Choć mogę przypuszczać, to nigdy nie wiem, co objawi się za chwilę, do jakiego wniosku dojdę.

W przestrzeni

Bardzo lubię to zdjęcie. Już przeszło mi przez głowę kilkadziesiąt argumentów, które udowadniałyby, że jest dobre. Ale za każdym razem przypominał mi się jakiś kontrargument, który z wielkim prawdopodobieństwem byłby wysunięty przez na przykład kogoś z forum fotograficznego, kto od lat zajmuje się fotografią i z pewnością sądzi, że się na niej zna. Nie przeczę, że on się zna na fotografii i że ma prawo się wypowiadać. Zresztą wszyscy mają do wszystkiego prawo. Nastały czasy, że każdy może się wypowiadać. Do rzeczy ludzi tego świadomych dołączają kolejne zastępy. W sumie nie chcę, aby brzmiało to sarkastycznie, ale pewnie trochę brzmi.

Chcę wyrazić to, że nie zamierzam dyskutować z nikim o wartości tego zdjęcia. Nie będę udowadniał, jakie ono jest w mierze obiektywnej, na skali tzw. wartości fotograficznych. Chcę sobie myśleć to, co chcę o tym zdjęciu, w końcu to mój blog. A co myślę? Mam napisać? „No pewnie, że napisać, skoro to twój blog to pisz” – zabrzmiał mi skądś głos Wieśka. Wieśka dziś nie ma, nie przyszedł, ale to nie przeszkadza mi słyszeć jego głos tak, jakby był. Tak więc Wiesiek namawia mnie, żebym napisał. Dobrze.

W tym obrazie zastanawiające jest to, że chłopak tak dokładnie wkomponował się w ramki stworzone przez słupki i cienie. Jego głowa i łokieć niemal dotykają ciemnych linii, a cień stopy – linii cienia na nawierzchni. To precyzyjne dopasowanie nie może być przypadkiem. To jest znak, że dzieje się tu coś tajemniczego, niezwykłego. Tworzy się inny świat, raczej przejście do innego świata. To, co było na tym boisku to jedno, a co powstało na zdjęciu – to już coś innego.

Idźmy dalej. Na potwierdzenie postawionej tezy znów kolejny element, który nie może być przypadkiem. Jego wzrok przesuwa się za skośną linią w dół, a potem wraz z cieniem podąża do piłki. W tę przestrzeń zamkniętą pionowymi i skośnymi liniami chłopak wpasował się świetnie. A mimo to nie traci nic ze swojego pędu. Choć przestrzeń jest tu zamknięta, to tło dodaje jej, w dziwny sposób, przestrzeni. W ten sposób łączą się tu jakoś sprzeczności. Ogrom pionowych linii w tle, które są wyraźnie uporządkowane, nasuwa przypuszczenie jakiejś zmowy. Ale to nie jest zmowa, tylko właśnie ten inny świat.

Gdyby zrobić zdjęcie pod innym kątem, z innego miejsca, to w kadrze znalazłyby się dziwne, obce, nieuporządkowane elementy, których było tam pełno. Ale się nie znalazły, czyli wy, patrząc, nie macie o nich pojęcia. Nie istnieją dla was. W przestrzeń składającą się z pionowych, skośnych i poziomych linii wpada chłopak goniąc za piłką. To ciało obce, nie z tego świata. Piłka nie ma swojego odpowiednika w żadnym innym elemencie na zdjęciu. Chłopak pędzi, żyje, ale nie burzy konsekwencji tego świata. Tak właśnie tam byliśmy, Beniamin i ja.

Zapraszam na wystawę

Paweł Sanakiewicz w spektaklu Pokój na godziny w reż. Waldemara Śmigasiewicza, fot. Piotr Kubic

Serdecznie zapraszam na otwarcie wystawy fotografii, których główną postacią jest Paweł Sanakiewicz, aktor Teatru Bagatela.

Zdjęcia prezentują bohatera w rozmaitych, zaskakujących kreacjach aktorskich. Wystawa jest kontynuacją cyklu wystaw poświęconych aktorom Teatru Bagatela, towarzyszących Festiwalowi Sztuki Aktorskiej. W tym roku ma miejsce jego piąta odsłona.

Wtorek 3 marca 2015, godz. 16:00
Bunkier Cafe, pl. Szczepański 3a, Kraków.

Gołębie

Jeden akapit, choć jeden akapit…

Widziałem gołębie. Od czasu, gdy przestałem odwiedzać Kraków a zacząłem w nim mieszkać, przestałem zwracać uwagę na gołębie. Z wyjątkiem dwóch momentów. W jednym, gdy dotarło do mnie, jak bardzo brudzą krakowski Rynek, w drugim, gdy chciałem wypróbować aparat fotograficzny.

(To oczywista nieprawda, co napisałem powyżej, ale przecież w pisaniu nie chodzi o fakty.)

O gołębiach przypomniałem sobie znów chyba wtedy, kiedy chciałem sprawdzić aparat. Pstryknąłem z głupia frant trzy zdjęcia. Jedno potem skasowałem, zostały dwa. A na tym, które widzicie poniżej, usnąłem kawałek pompy, która jest na krakowskim Rynku przy Muzeum Historycznym. Osłabiłem rysy krawężnika w oddali oraz usunąłem fragment pnia drzewa, który spomiędzy nich wyrastał. Na górnej krawędzi zdjęcia był jeszcze fragment kamiennej ławki, też go usunąłem. Potem pomyślałem, że resztki krawężnika też usunę. W fotografii również nie chodzi o fakty, przeważnie. Nie mam już siły, żeby opisywać teorię tego, co powstało, choć czuję, że jakaś mi się tli. Po co to robię? Żeby za chwilę położyć się spokojnie i od razu zasnąć.

Gołębie na krakowskim Rynku

Szkoda, że mężczyźni nie płaczą

To głupie, że mężczyźni nie płaczą. Chciałbym czasem zapłakać tak, jak Beniamin, kiedy nie starcza mu sił, żeby krzyczeć. Ominąć fazę krzyku. Albo dostawać tak mocno po głowie, żeby nie buntować się, nie protestować, co ważniejsze – nie udowadniać, że ma się rację. Bo cóż znaczy: racja. To najmniej pożyteczna rzecz, jaką można posiadać.

ul. Dunajewskiego, Kraków, fot. Piotr Kubic

Tkwić w sytuacjach nierozwiązanych i jednocześnie oddychać, to majstersztyk. Nie stać się obojętnym, ale i nie przejąć się tak, by stracić oddech.

W mieście, nocą, można odetchnąć. Na pustoszejących ulicach. Mokry po deszczu bruk i asfalt odbijają neony, stopy brną w świetlistej poświacie, jakby nie dotykały twardej, ziemskiej powierzchni. Tylko unosiły się wyżej, jak wysoko, tego nikt nie wie, albo raczej – jak głęboki pod nimi ten puch świetlisty.

ul. Bronowicka, Kraków, fot. Piotr Kubic

Motorniczy na końcowym przystanku uchylił drzwiczki i zapytał mnie, czy widziałem, gdzie wysiadł człowiek w kapturze, z płócienną siatką. Powiedziałem, że nie zauważyłem. Rzeczywiście, jeszcze trzy przystanki wcześniej siedział w trzecim rzędzie od końca. Potem wstał i miałem wrażenie, że wysiądzie z grupą pasażerów. Ale nie wysiadł. Pamiętam, że zapatrzyłem się na odbijającą się w mokrym chodniku reklamę salonu po lewej stronie ulicy. Filetowy kolor był tak intensywny, że zdawał się prześwietlać jak promieniami rentgena cienkie i grubsze gałązki bezlistnych o tej porze krzewów. Na kolejnym przystanku nikt nie wysiadł, powiedział motorniczy, bo żadne z drzwi nie zostały otwarte. Motorniczy pokazał ręką na pulpit, gdzie paliły się różne światełka – zauważyłbym.

Powiedziałem, że może ciągle jest w tramwaju, tylko schował się za fotel, albo jest za przegubowym przejściem. Nie było go. Zapytałem, czy nie można przeglądnąć zapisu z kamer monitoringu. Motorniczy powiedział mi wtedy, że robił to już kilka razy, kiedy widział tego gościa. Że często staje on przy oknie i odsuwa delikatnie jedną szybę, aby powstała mała szczelina. I kiedy tramwaj jest w największym pędzie, człowiek ten nabiera oddech za oddechem, lecz spokojnie, bez pośpiechu, twarz ma przy tym nieruchomą i bez żadnych uczuć. Potem, między trzecim przystankiem a końcem trasy, człowiek ten wysiada, tylko trudno zaobserwować gdzie. Na pewno wysiada drzwiami, przecież nie ma innej możliwości. Przypuszczenie, że przeciska się przez okno jest przecież niedorzeczne. Po prostu znika, jako ostatni pasażer, zanim tramwaj wtoczy się na torowisko pętli, zanim otworzy wszystkie drzwi, zanim je zamknie i ustawi w kolejce do następnej trasy.

Kraków nocą fot. Piotr Kubic