Idealne

Maryl Streep otrzymała Oscara za rolę Margaret Thatcher. "Rola genialna", jak usłyszałem w radiu. Coś mnie tknęło. Może dlatego, że chwilę wcześniej w tym radiu był blok reklamowy, który namawiał do kupna niezawodnej pasty na krwawiące dziąsła, i gwarantującej efekt maści na żylaki itp. Chodzi mi o nagromadzenie, w otaczającej mnie rzeczywistości, przymiotników "genialny", "gwarantujący", "niezawodny".

Ciekawe, że aby zobaczyć rolę Maryl Streep, nie muszę w zasadzie nigdzie jechać, o nic się starać. Niesamowite, że w ogóle wiem o niej, bo jeszcze sto, sto pięćdziesiąt lat temu nie miałbym o niej pojęcia. Przypominam tu sobie Pamiętniki Paderewskiego, gdzie pisze, jak ludzie np. w Argentynie jechali cały dzień specjalnie zorganizowanymi pociągami z dalekich głębin kraju, by posłuchać jego koncertu. Dla tych ludzi była to wyprawa, którą pamiętali na całe życie.

Niesamowite jest to, jak nasz świat jest wypełniony niemal idealnymi wytworami ludzkiej twórczości i jak stosunkowo łatwo jest mieć do nich dostęp (oczywiście tym, którzy w miarę nadążają za biegiem cywilizacji). Mam wrażenie pewnego przesytu tych "ideałów" (oczywiście tych deklaratywnych). Lecz przecież nie deprecjonuję tego, że ktoś wkłada w dzieło całe doświadczenie swojego życia oraz ogromne zaangażowanie. Tylko czasem jakby brakowało mi "zwykłości". 

Idzie dalej…

Po kilku emocjonujących dniach. Po festiwalu Eurodramafest w mojej "firmie". Dwie nieznane grupy teatralne, wśród których kręciłem się z kamerą i aparatem od rana do wieczora. To zawsze jest fascynujące – o ile chce się do nich zbliżyć, odczuć. Ale te zbliżenia wyczerpują jakiś wewnętrzny akumulator. Sądzę, że to jest właśnie tego efekt – próbuję odespać już drugi dzień, bezskutecznie.

Po fascynacji, nawet euforii, przychodzi dołek. Wszelkie negatywy, problemy, wyostrzają się. Dziś zobaczyłem, jak pewien grafik potraktował moje zdjęcia w wydawnictwie i… szkoda. Bo widzę, że nie rozumiał zdjęć, które zamieszczał. Nie rozumiał sprawy ewidentnej…

Ale muszę się uspokoić, mając w pamięci sobotnie zachowanie autora sztuki, który zobaczywszy, jak jego dzieło potraktował reżyser, wyszedł nie doczekawszy nawet połowy przedstawienia. I nie pojawiając się na spotkaniu z widzami, na którym miał być obecny. Za to następnego dnia zamieścił w Internecie oświadczenie, że interpretacja sztuki to podszywanie się pod jego nazwisko i godziła w dobro widzów. Cóż, powołał się na widzów nie chcąc z nimi się spotkać i nie pytając ich o zdanie…

Perfekcjoniści cierpią

Przeglądam statystyki blogu, a jakże. No i wyobraźcie sobie, że wpisując w google albo nawet w onecie "niecodzienność" dostaje się ten blog na pierwszym miejscu 🙂

Niecodzienność… Za nią tęsknimy, wydaje się ideałem życia. Jest czymś nieuchwytnym? Nierealnym? Bo ktoś przecież musi zrobić te same, codzienne czynności – masa ich, nieogarnięta, niezliczona, nie do wykonania bezbłędnego. Perfekcjoniści cierpią, chyba, że porzucą marzenia o odrobinie niecodzienności.

Czy ja wiem… Nic nie wiem. Aby powiedzieć coś poruszającego, z mocą, czego nie da się zapomnieć – trzeba pogodzić się z tym, że powie się nieprawdę. Bo prawda, by nie była truizmem, uogólnionym sloganem, musi zostać obwarowana dziesiątkami założeń oraz tłumaczeń przypadków szczególnych, w których znów ginie. Z chaosu próbujemy wyciągnąć prawdę jak topielca z wody, coś uporządkować, stwierdzić, lecz skutkuje to popadaniem w inny chaos i topieniem się na nowo.

Tak. Zdecydowałem kiedyś, by nie pisać wniosków, bo one nigdy nie będą w stu procentach prawdziwe. Jak widać – nie udaje mi się. Pisanie wniosków jest łatwiejsze, o dziwo.

Trzeba pisać po prostu to, co widać, słychać i czuć, mając tę nadzieję, że widzi się, słyszy i czuje choć trochę inaczej, niż inni. I dlatego właśnie można im coś dać.

Takie znalezione cytaty

Jeśli się zastanowimy nad podstawą dystansu, która pozwala nam nazywać pięknym dobro nie budzące w nas pragnienia, zrozumiemy, że mówimy o pięknie, gdy radujemy się czymś już tylko z tego powodu, że jest, niezależnie od jego posiadania. Nawet ładnie owinięty tort weselny, podziwiany na witrynie cukiernika, może jawić nam się jako piękny, choćbyśmy ze względów zdrowotnych albo z braku apetytu nie pragnęli go wcale jako dobra do zdobycia. Piękne jest to, co cieszyłoby nas, gdyby było nasze, ale pozostaje piękne nawet, gdy należy do innego. Oczywiście nie badamy tu postawy kogoś, kto w obliczu rzeczy pięknej, takiej jak obraz wielkiego malarza, pragnie ją zdobyć, by być jej dumnym posiadaczem, aby móc na nią patrzeć codziennie albo dlatego, że ma ona wielką wartość ekonomiczną. Owe formy namiętności i zazdrości, woli posiadania, zawiści lub najzwyklejszej chciwości nie mają nic wspólnego z poczuciem piękna. Człowiek spragniony, który znajduje źródło i pochyla się, by z niego pić, nie kontempluje w nim piękności. Może uczynić to później, gdy zaspokoi pragnienie. Dlatego poczucie piękna odmienne jest od pragnienia. Można uważać istoty ludzkie za piękne, nie pożądając ich albo wiedząc, że nie mogą nigdy stać się nasze. Jeżeli natomiast pragnie się osoby (która może być nawet brzydka) i nie można mieć z nią upragnionej więzi, doświadcza się cierpienia.

ze wstępu do Historii piękna pod redakcją Umberto Eco

——–

A na deser – coś z polityki 😉

Hegel (cytat według Slavoja Żiżka z wywiadu z Gazetą Wyborczą):

…prawdziwe zwycięstwo w polityce nie polega na tym, żeby przeciwnika
zabić, lecz by doprowadzić go do tego, żeby – nawet atakując cię –
przemówił twoim językiem.


I tutaj lider pewnej wpływowej polskiej partii odniósł ogromny sukces, bo czyż i my nie przejęliśmy jego zwrotów? Na przykład łże-elity, oczywista oczywistość, lumpenliberalizm

Nie da się oszukać

Mam przymusową chwilę przerwy, więc pozwolę sobie wywalić z siebie wściekłość. Nasuwają się pytania o wnioski ogólne, a jakże: co jest celem naszego działania? Czy ciągłe eksperymentowanie i uczenie się na żywym organizmie? Czy jednak dokonanie czegoś w tym życiu – czegokolwiek, co będzie można nazwać zakończonym osiągnięciem, które przyniesie wymierny efekt? Czy ciągle będziemy grzebać się w szczegółach, a to z powodu niekompetencji i ignorancji, podszytej żałosną dumą? Dziś po raz kolejny silnie dotarł do mojej świadomości fakt, że dobra organizacja jest majstersztykiem, którego aby dokonać, trzeba mieć szczególne predyspozycje, zdolności. To nie jest dla każdego! Nie każdy się tego jest w stanie nauczyć – zresztą – po co? Można przecież pisać wiersze, uprawiać ogródek… We współczesnym świecie liczy się zarządzanie, a w szczególności – zarządzanie informacją. Bez tego właśnie polegamy sromotnie! Tu się nic nie poradzi dobrymi chęciami, uśmiechem, bo czasu i przestrzeni nie da się oszukać! Po prostu – rzeczywistość bezwzględne mówi nam nie, i nawet nie śmieje się nam w twarz. W ten sposób nigdy nie przekroczymy pewnego pułapu, pewnych rzeczy nigdy nie dokonamy, choć będziemy o nich marzyć całe życie, i uważać, że nawet na nie zasługujemy. Po prostu, obiektywnie, nie mamy szans!

A co wtedy pozostaje? Twierdzenie, na przekór, że jest świetnie. Ale właśnie to wmawianie sobie i innym, że jest wspaniale, wobec żałosnych, tak, żałosnych(!) faktów, tym bardziej nas ośmiesza! Jak można tego nie dostrzegać? Jak można samemu się tak podkładać? Wszystko jest rajskie – w planach i na papierze, znamy to skądś. Im większy rozziew między wyobrażeniem o sobie i swoich umiejętnościach, a rzeczywistością, tym większa ośmieszenie; ale w momencie, kiedy tego rozziewu już się nie dostrzega, sytuacja wydaje się dramatyczna. Co wtedy pozostaje? Chyba tylko psychiatra. Tylko że przymusowo, zdaje się, nie można nikogo leczyć…