Niecodzienność chyba

Jedziemy z Sarą na rowerze. Albo może z Beniaminem? Chyba tak, z Beniaminem. Jadąc od rynku w stronę stacji kolejowej droga spada w dół. Jest tam skrzyżowanie, pod koniec górki. Beni jedzie przede mną, a ja patrzę, jak samochody i motocykle śmigają przed nami przez skrzyżowanie we wszystkie jego strony. Myślę, że jadą stanowczo za szybko, około 90, a przecież to miejsce niebezpieczne. Zastanawiam się, jak tamtędy przejedziemy, bo szaleńcy jadą nieprzerwanym strumieniem. I rzeczywiście, nie mogę wprost uwierzyć w to, co widzę, ale nagle wyprzedza nas niski motor z ogromną, szeroką oponą z tyłu, jadąc z szaleńczą prędkością napotyka przed sobą samochód, który zjechał na drugą połowę jezdni. Jest za późno, bo cokolwiek zrobić, motor wbija się w maskę, motocyklista jak wyrzucony sprężyną kręci w powietrzu opętańcze młynki, i leci dalej, spadając pod pawilonem handlowym. „Hamuj!” krzyczę do Beniamina (czy może Sary, już sam nie wiem), widzę, że hamuje jak może najlepiej, ale w końcu dociera do motocyklisty i przewraca się o niego.

Gdy dojeżdżam na miejsce wypadku, ludzie z auta już naciągają na niego od przodu jakąś opończę. Zastanawiam się dlaczego, przyglądam się, a auto przypomina starą drewnianą łódź, z odpadającą czerwoną farbą, i teraz – rozbitym dziobem. „To pewnie dlatego…” myślę. Podchodzę do kobiety i chłopaka z motocykla – okazuje się, że jechało nim dwoje. Ruszają się, podnoszą, mówią, że nic im nie jest. „Ale proszę państwa, warto zgłosić się do szpitala na badania, to może być tylko złudzenie” – mówię. Nie za bardzo reagują.

Opera Krakowska

Nagle jestem w centrum miasta, chyba Krakowa, przy Plantach. Jest noc, zdaje się, że wyszedłem właśnie z pracy. Ale puszczam sms do domu, że przyjdę później, bo idę z grupą do klubu.

Klub nie był w piwnicach, wprost przeciwnie – na jakimś piątym piętrze budynku. Niski strop, miękkie kanapy, układ pomieszczenia – w kształcie litery T i jedno okno wychodzące teraz w ciemność. Są tam różni ludzie, m.in. blondynka o ciepłym, wzbudzającym zaufanie głosie z miłą modulacją. Przysiaduję się to tu, to tam, w końcu patrzę na zegarek – jest dwudziesta druga. Czas iść, nawet niektórzy wychodzą, ale mnie jakoś nie do wyjścia, zastanawiam się, dlaczego. Może dlatego, ze blondynka nie zamierza wychodzić? „No bez przesady” – myślę, wychodzę w końcu, schodzę schodami w dół, ale okazuje się, że są dwie klatki schodowe – jedna dla mężczyzn, druga dla kobiet, bo to najwyraźniej jest akademik. Ja oczywiście mylę klatki, ale zaraz pokornie wracam do męskiej. Im bliżej wyjścia – jest coraz zimniej, niepokoi mnie to, bo jestem przecież jeszcze chory. Wreszcie spostrzegam powód – mam na sobie tylko w koszulkę i slipki. „O kurcze, reszta ubrania została chyba w klubie, przy wieszaku”, wracam tam, a tam ciemno, ale ktoś jest i rusza się. Wzdragam się, bo mam wrażenie, że zaraz zobaczę w ciemności nagie ciała, ale kiedy wzrok przywyka okazuje się, że nie – siedzą przy stolikach i jedzą coś jak grysik albo kleik, z czegoś jak drewniane, okrągłe deski do krojenia. I wtedy chyba się obudziłem.

Czy moje codzienne życie nie jest na tyle ciekawe, by wreszcie we śnie dało mi spokój.

Wam!

Wy, którym udaje się przyznać, że kogoś potrzebujecie. Kogoś, kto da drobny sygnał, skinienie dłonią, przymrużenie oczu, ledwie lekki uśmiech, nawet sekundowe zastygnięcie, mówiące – widzę cię, wiem, że jesteś, czuję, myślę….

Wam – rozumiemy się! :-))))))

Wam… – dobrej nocy……..

Takie znalezione cytaty

Jeśli się zastanowimy nad podstawą dystansu, która pozwala nam nazywać pięknym dobro nie budzące w nas pragnienia, zrozumiemy, że mówimy o pięknie, gdy radujemy się czymś już tylko z tego powodu, że jest, niezależnie od jego posiadania. Nawet ładnie owinięty tort weselny, podziwiany na witrynie cukiernika, może jawić nam się jako piękny, choćbyśmy ze względów zdrowotnych albo z braku apetytu nie pragnęli go wcale jako dobra do zdobycia. Piękne jest to, co cieszyłoby nas, gdyby było nasze, ale pozostaje piękne nawet, gdy należy do innego. Oczywiście nie badamy tu postawy kogoś, kto w obliczu rzeczy pięknej, takiej jak obraz wielkiego malarza, pragnie ją zdobyć, by być jej dumnym posiadaczem, aby móc na nią patrzeć codziennie albo dlatego, że ma ona wielką wartość ekonomiczną. Owe formy namiętności i zazdrości, woli posiadania, zawiści lub najzwyklejszej chciwości nie mają nic wspólnego z poczuciem piękna. Człowiek spragniony, który znajduje źródło i pochyla się, by z niego pić, nie kontempluje w nim piękności. Może uczynić to później, gdy zaspokoi pragnienie. Dlatego poczucie piękna odmienne jest od pragnienia. Można uważać istoty ludzkie za piękne, nie pożądając ich albo wiedząc, że nie mogą nigdy stać się nasze. Jeżeli natomiast pragnie się osoby (która może być nawet brzydka) i nie można mieć z nią upragnionej więzi, doświadcza się cierpienia.

ze wstępu do Historii piękna pod redakcją Umberto Eco

——–

A na deser – coś z polityki 😉

Hegel (cytat według Slavoja Żiżka z wywiadu z Gazetą Wyborczą):

…prawdziwe zwycięstwo w polityce nie polega na tym, żeby przeciwnika
zabić, lecz by doprowadzić go do tego, żeby – nawet atakując cię –
przemówił twoim językiem.


I tutaj lider pewnej wpływowej polskiej partii odniósł ogromny sukces, bo czyż i my nie przejęliśmy jego zwrotów? Na przykład łże-elity, oczywista oczywistość, lumpenliberalizm

Ulubiona

Co tak lubię w gitarze basowej? To, że jest tak mała i można wszędzie ją zabrać [śmiech]. Oczywiście to tylko część odpowiedzi. Najbardziej lubię w niej to, że mimo swoich niewielkich rozmiarów jednak jest w stanie wygenerować potężny dźwięk. Oczywiście po podłączeniu do odpowiedniego wzmacniacza i głośników. Ale to w dzisiejszym świecie uznaje się za naturalne, inaczej musielibyśmy się cofną do czasów… w zasadzie aż do czasów cywilizacji chińskiej, z której wywodzą się organy, najstarszy obecnie używany instrument. Organy, które tysiące lat później posiadając już inną konstrukcję, wstrząsały murami kościołów. Ale również te najpotężniejsze dźwięki organów to właśnie najniższe, basowe tony. Podobnie jak w naszej gitarze. Na marginesie – dzieje się tak, ponieważ im niższy dźwięk, tym musi mieć wyższą energię, by mógł być słyszany tak samo głośno jak dźwięk wysoki.

Wracajmy do gitary. Najbardziej fantastyczne wrażenia łączą się u mnie właśnie z tym basowym dźwiękiem, wydobytym z pojedynczej struny o długości nie przekraczającej półtora metra. Struna nie może być pierwsza lepsza. Zamocowana w gitarze zbudowanej z najlepszych materiałów, dociśnięta do idealnie wyszlifowanego i wbitego progu, wzbudzająca elektryczne drgania w starannie dobranych przystawkach. Wyobraźcie sobie stadion i na jednym jego końcu dużą scenę. Na niej zupełnie zgubiony człowiek, niewielki w skali sceny, a cóż dopiero stadionu; na ramieniu szeroki pas, wspierający jeszcze mniejsze "wiosło". Ruch dwoma palcami, oczywiście precyzyjny zarówno w swoim tempie jak i sile, ruch, pochodzący w istocie z wyobraźni, emocji człowieka, powoduje powstanie fali.

Fali dojmującej, płynącej przez stadion, niezatrzymanej. Wcale nie chodzi tu o coś jak grom, wystrzał armatni, dźwięk porażający i ogłuszający. Chodzi o tę zadziwiającą kombinację niezwykłej mocy, która sprawia wrażenie, że nikt jej nie zatrzyma, oraz opanowania, spokoju. Jeśli tylko ten mały, daleki człowiek czuje podobnie jak ty, to fala ogarnia cię, jakby była twoją częścią albo twoimi skrzydłami. Zaczynasz na niej płynąć przez stadion, ponad głowami słuchaczy. Tajemnicą jej jest to, że sama jest tajemnicza, niepoznana do końca. Tak, jest trzon wyraźnie słyszalny, silny, choć miękki, ale w nim zawarte są coraz subtelniejsze barwy, pomruki, drgnienia, zachwiania, zależnie od tego, na który z wielu sposobów struna zostanie szarpnięta, dociśnięta, zwibrowana, i wreszcie puszczona.

I jeszcze jedno. Najniższego dźwięku w zespole nie da się ukryć. Grając na basówce możesz mieć pewność, że to, co poślesz w przestrzeń, zawsze zostanie usłyszane. Nawet lekkie muśnięcia, pojedyncze, drobne jak początki mżawki. Nawet jeden długi dźwięk, jedno uderzenie, zaleje przestrzeń muzyczną, będzie podstawą i tłem jednocześnie dla kolegów z zespołu. Jeśli nic nie zagrasz wszyscy od razu to odczują, jakby zabrakło czegoś ważnego, czego zwykle nie brakuje.

Czy gitara basowa jest kobietą? Nie wiem. Ale wiem, dlaczego tak ją lubię…

Konsument

Fascynujące, zachwycające dzieło tuż obok, nie pozostawia mi spokoju. Nie zostawię go w spokoju.

Analizuję, rozbieram strukturę, rozkładam na czynniki pierwsze, sukcesywnie tropię autora, węszę jego metody, tropię taktyki, systematyzuję rozwiązania, śrubka po śrubce, słowo po słowie, płatek po płatku.

Aż wreszcie niewiadoma, zagadka, tajemnica zachwytu nie ostała się. Przede mną, na blacie stołu, zdemontowany, rozbebeszony na płatki, łodyżkę, pręciki, słupek… jeszcze chwilę temu czarujący kwiat. Czar prysł, powrócił spokój.

Czy to już istota?

Myślisz, że jesteś w średnim wieku, szaleństwa młodości za tobą teraz najważniejsze to zarabiać pieniądze i dzieci dochować do dorosłości. Myślisz, że już nie oczekujesz ciekawego życia, nuda, rutyna – toż to chleb powszedni. A mylisz się dramatycznie. Bo znów teraz, nie po raz pierwszy, otwiera się przed tobą nowy świat, tym razem nie górskich wędrówek, komputerowego programowania czy zabaw z dźwiękiem i obrazem. Świat ludzi. Znaczenia nabierają przedmioty, ułożone na czyjejś domowej półce, albo kogoś powszedni strój, na który nie zwracałeś szczególnej uwagi. Nie mówiąc o ludzkich gestach, intonacji głosu. Nie mówiąc o całej tej mieszaninie słów, uczuć, czynów – tego konglomeratu, tak różnego dla różnych postaci. Wydaje ci się, że mógłbym godzinami patrzeć, jak ułożone jest czyjeś mieszkanie, biuro, samochód – i nie widząc ich właścicieli – napisać o nich książkę.
Czy to może początki dostrzegania problemu, zwanego – życiem?

Staniesz w szpalerze

Drzewa spokojniejsze. Bo choć wciąż mróz, to dzisiejsze słońce ulżyło ich ciężarom. Podniosłe, odetchnięte… Gdy staniesz w ich szpalerze, choćby tych przydrożnych, nie usłyszysz, ale poczujesz westchnienie. "Przetrwałyśmy", może okaleczone. Zmierzasz ciemną drogą – pochylają się nad, ubrane w pozostałości lodowych rękawic, błyszczących radośnie za dnia, tajemniczych – nocą.


Ślę listy

Ślę listy – do moich przyjaciół, do ludzi, o których wiem, że się rozumiemy, że mogę napisać prawie cokolwiek i będę dobrze zrozumiany. Jakież to wspaniałe!

Kiedyś fascynowała mnie technika, programowanie, nowości. Lecz to wszystko zmienia się w takim tempie, że traci sens przywiązywanie się do tego, przejmowanie się tym, jakaś fascynacja.

Pozostaje fascynacja człowiekiem. Ludzie bywają piękni. Niezgłębiony ich czar… Nawet wtedy, kiedy sami próbują zaprzeczyć swojemu pięknu, bronią go, starają się ukryć, kluczą… Kiedy sami nie są tego pewni, rozpaczliwie bronią się, pogrążając jednocześnie. Im bardziej się bronią, tym bardziej pogrążają. Co za paradoks!

Najlepiej, gdy ludzie są sobą. Nawet, gdy cham jest chamem. Bo cóż gorszego, gdy cham próbuje grać arystokratę? Tym większy niesmak, tym większy cham. W końcu każdy ma prawo być takim, jakim jest, ale biada, gdy próbuje być kimś innym.