Ulubiona

Co tak lubię w gitarze basowej? To, że jest tak mała i można wszędzie ją zabrać [śmiech]. Oczywiście to tylko część odpowiedzi. Najbardziej lubię w niej to, że mimo swoich niewielkich rozmiarów jednak jest w stanie wygenerować potężny dźwięk. Oczywiście po podłączeniu do odpowiedniego wzmacniacza i głośników. Ale to w dzisiejszym świecie uznaje się za naturalne, inaczej musielibyśmy się cofną do czasów… w zasadzie aż do czasów cywilizacji chińskiej, z której wywodzą się organy, najstarszy obecnie używany instrument. Organy, które tysiące lat później posiadając już inną konstrukcję, wstrząsały murami kościołów. Ale również te najpotężniejsze dźwięki organów to właśnie najniższe, basowe tony. Podobnie jak w naszej gitarze. Na marginesie – dzieje się tak, ponieważ im niższy dźwięk, tym musi mieć wyższą energię, by mógł być słyszany tak samo głośno jak dźwięk wysoki.

Wracajmy do gitary. Najbardziej fantastyczne wrażenia łączą się u mnie właśnie z tym basowym dźwiękiem, wydobytym z pojedynczej struny o długości nie przekraczającej półtora metra. Struna nie może być pierwsza lepsza. Zamocowana w gitarze zbudowanej z najlepszych materiałów, dociśnięta do idealnie wyszlifowanego i wbitego progu, wzbudzająca elektryczne drgania w starannie dobranych przystawkach. Wyobraźcie sobie stadion i na jednym jego końcu dużą scenę. Na niej zupełnie zgubiony człowiek, niewielki w skali sceny, a cóż dopiero stadionu; na ramieniu szeroki pas, wspierający jeszcze mniejsze "wiosło". Ruch dwoma palcami, oczywiście precyzyjny zarówno w swoim tempie jak i sile, ruch, pochodzący w istocie z wyobraźni, emocji człowieka, powoduje powstanie fali.

Fali dojmującej, płynącej przez stadion, niezatrzymanej. Wcale nie chodzi tu o coś jak grom, wystrzał armatni, dźwięk porażający i ogłuszający. Chodzi o tę zadziwiającą kombinację niezwykłej mocy, która sprawia wrażenie, że nikt jej nie zatrzyma, oraz opanowania, spokoju. Jeśli tylko ten mały, daleki człowiek czuje podobnie jak ty, to fala ogarnia cię, jakby była twoją częścią albo twoimi skrzydłami. Zaczynasz na niej płynąć przez stadion, ponad głowami słuchaczy. Tajemnicą jej jest to, że sama jest tajemnicza, niepoznana do końca. Tak, jest trzon wyraźnie słyszalny, silny, choć miękki, ale w nim zawarte są coraz subtelniejsze barwy, pomruki, drgnienia, zachwiania, zależnie od tego, na który z wielu sposobów struna zostanie szarpnięta, dociśnięta, zwibrowana, i wreszcie puszczona.

I jeszcze jedno. Najniższego dźwięku w zespole nie da się ukryć. Grając na basówce możesz mieć pewność, że to, co poślesz w przestrzeń, zawsze zostanie usłyszane. Nawet lekkie muśnięcia, pojedyncze, drobne jak początki mżawki. Nawet jeden długi dźwięk, jedno uderzenie, zaleje przestrzeń muzyczną, będzie podstawą i tłem jednocześnie dla kolegów z zespołu. Jeśli nic nie zagrasz wszyscy od razu to odczują, jakby zabrakło czegoś ważnego, czego zwykle nie brakuje.

Czy gitara basowa jest kobietą? Nie wiem. Ale wiem, dlaczego tak ją lubię…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *