Warto

Interesuję się od dawna różnymi dziedzinami nauki. Oglądam sporo filmów dokumentalnych, w sumie to chyba jedyne, jakie ostatnio oglądam. A jednak to, czego dowiedziałem się z filmu, który tu załączam, przechodzi moje wyobrażenie. Pamiętacie, czterdziestolatki, jak w podstawówce kolorowaliśmy ćwiczeniówki do geografii? Gdzie jakie zboża, gdzie jakie temperatury, opady i tak dalej. W perspektywie tego filmu nasze lekcje geografii to nawet nie żłobek. To głęboka prehistoria. 

Często słyszałem, że użycie satelitów Ziemi pozwoliło na zupełnie nowe spojrzenie na nasz świat. Lecz dopiero ten film uświadomił mi, o co chodzi. To przechodzi moje wszelkie wyobrażenie…

 

Jeszcze jedno. Mam wrażenie, że człowiek powinien przestać majstrować przy Naturze, bo może ją tylko zepsuć.

Kwazary

Zapalam kwazary. Jeden w przedpokoju, drugi w sypialni, z boku. To dla Beniamina, który może będzie chciał przyjść w nocy do naszej sypialni. Świecą, na pomarańczowo, fioletowo. Kupiłem je w sklepie budowlanym z artykułami elektrycznymi. Zapalam też dla mnie, chcę usypiać w nieskończonej konstelacji. Łatwiej przyjdzie się pogodzić.

W bryzgach się ścigamy, ale nie o pościg chodzi

Patrzę w górę, a tam, ruchem obrotowym, niezbyt szybkim, przesuwają się długie, grube, drewniane belki, pod stropem.

Jestem w plastikowej rynnie, w której płynie woda. Przede mną mój syn, który nie ma jeszcze pięciu lat, choć będzie miał za kilka dni. Powtarzałem sobie często to zdanie, było przeciwwagą dla wyglądu Beniamina, bo ciągle wydaje mi się, że jest starszy niż w rzeczywistości. Starszy, czyli powinien być mniej kapryśny, bardziej śmiały, lepiej się komunikować i tak dalej. A przecież nie jest starszy, nawet jeśli na takiego wygląda. Czyli ma prawo do tego, do czego ma prawo czterolatek, teraz prawie pięciolatek, który jednakowoż nie musi dorównywać swojej siedmioletniej, teraz prawie ośmioletniej siostrze. (Bo urodziny mają w odległości dwóch dni od siebie.)

W plastikowej rynnie pędzimy obaj. On pierwszy, w ślizgu, poniżej zaś ja, w ślizgu – za nim. Pomyślałby ktoś, że zjeżdżając w rynnie wypełnionej wodą, mając na sobie tylko kąpielówki, pędzi się zupełnie bezwładnie, będąc zdanym na los, jaki zgotowali nam konstruktorzy rynny, tej basenowej atrakcji. Lecz jednak nie jesteśmy bezwolni. Ułożeniem ciała można przyspieszać i hamować. Ściskamy się więc, Beniamin i ja, jadąc wbrew przepisom, jeden za drugim.

Wyciągam się, wyprężam, i… zaczynam go doganiać. Już za chwilę mam chwycić stopami jego małe ramiona, gdy on odwróciwszy głowę dostrzega mnie, i robi coś (zapewne też się wypręża), że przyspiesza, uciekając mi, prawie zupełnie, aż za zakręt.

Na końcu obaj wpadamy do stojącej wody, w bryzgach niewiele widać, tracimy oddech, nie zdążyliśmy dłońmi zatkać dziurek nosa, powiekami zacisnąć oczu, zataczamy się, wstając na kolana, patrząc, gdzie ta wieża, i schody, które prowadzą znów na górę.

Momenty, jak niewyraźne przebłyski, w których czuję, choć nie umiałbym tego udowodnić, że programuję syna. Programuję z premedytacją. A jeśli programować, to zdecydowanie, bez cienia niepewności, bo gdyby niepewnie, to lepiej nie programować wcale.

Programuję jak przestrzegać przepisów. A potem, jak ich nie przestrzegać. Syn poucza mnie, że nie zjeżdża się przy czerwonym świetle. On czeka na zielone. Mogę być z niego dumny, ale znam go, bo znam siebie, i wyczuwam te niuanse, które są w nim, których jeszcze nie jest świadomy. Mnie zbyt późno ktoś pokazał, o co chodzi w przepisach i ich przestrzeganiu. A może sam do tego doszedłem, w końcu wściekły, że daję się konsumować bzdurom. Bo istota tego naszego świata nie tkwi w przepisach. Istota jest gdzie indziej, i piękne jest jej poszukiwanie, choć drżące.

Cokolwiek

Cokolwiek napiszę, będzie banalne. „Nim napiszesz wiersz, pomyśl i sprawdź, czy nie lepiej zrobi to…” ktokolwiek inny.

Polecam Wam zatem trochę pustki. Ma oczyszczającą siłę – tutaj.

Dziś kilka razy w ciągu dnia chmury i deszcz przeganiały słońce. Urządzają sobie gonitwę ponad miastem, gdzie zdezorientowani ludzie to rozpinają, to składają parasole. Przez dwadzieścia minut stałem na przystanku, czekając na autobus, na ulicy wylotowej z miasta. Mógłbym sobie życzyć, by zmoczył mnie deszcz, albo – życzyć słońca, niechby prażyło. Nie było ani tak ani tak. Było pomiędzy, niewyraziście, jakby nieciekawie. Rzucając okiem pod stopy wspominałem dobrze znane z dzieciństwa dziury w asfalcie. I z miejsca nadeszło tamto przeżywanie wiosny.

Te wrażenia niepojęte, co do których wtedy miałem nadzieję, że kiedyś zrozumiem. Nic z tego. Pozostały we mnie, te same, i wszystko, co mogę zrobić, to dać im spokój, jakbym nie miał na nie żadnego wpływu, jakby przychodziły nie wiadomo skąd, a ja nie mógłbym ich wybrać, wymienić na inne. Pasożyty nie pytają o zgodę, a ja nie mogę ich wyrzucić.

Szczeka, tyka…

Szczeka pies. Dźwięk odbija się od ścian domów. Szczeka tak co wieczór. Za każdym razem szczekanie wywołuje ten sam nastrój.

Można by się zastanawiać, jak to możliwe, że szczekanie nie nudzi mi się. Może są w nas takie struny, których drganie nigdy nie spowszednieje. To albo niepojęte, albo staje się normalne wraz z wiekiem. Zresztą, po co się nad tym zastanawiać.

Szczekanie psa ma swój kontrapunkt w tykaniu kuchennego zegara. Słucham tykania i sprawdzam – czy dziś tyka wolno, czy szybko? „Oczywiście, że zawsze tyka tak samo”, ktoś powie. Ale nie o to chodzi. Liczy się to, jak ja czuję właśnie teraz – czy dla mnie to szybkie, czy wolne tykanie?

To dla mnie miara zmęczenia, przekonałem się już, że dość skuteczna. Słucham i słyszę, że właśnie tyka szybko, więc nic tu po mnie, moje miejsce jest w łóżku. Szybko, to mało powiedziane, tykanie pędzi dzisiaj, niestrudzone, i zdaje się przyspieszać. To tak, jakbym wpadał do wnętrza czarnej dziury, a zegar pozostał na zewnątrz. Najwyższy czas się ratować, więc…. dobranoc Wam…

Śnieg pamiętam

Przyszedł śnieg, a wraz z nim to uczucie, które pochodzi z pewnością z lat dzieciństwa, ale nie wiem dokładnie, z którego momentu. Nie mam nic wyraźnego, żadnych szczególnych obrazów, słów czy zdarzeń. Tylko to – wraz ze śniegiem nadchodzi coś, jak nowa epoka, choć skryta i nienazwana, ale nikt nie ma wątpliwości, że jest. Patrzę za okno tam, gdzie kiedyś był stromy dach kryty dachówką, dzisiaj otwiera się przestrzeń na ogród, którego wysokie, grube i splątane w konarach drzewa owocowe, takich już nikt nie sadzi, stoją w dwóch rzędach, prowadzących w stronę cmentarnego muru, o którym tylko wiem, że tam jest. W nocy, jak teraz, odrobina światła niesie się przez biel i mam ochotę powiedzieć, że ten widok jest boski. Ale tego nie powiem, nauczono mnie, i słusznie, nie kojarzyć tego słowa z takimi sobie wrażeniami.

Dlaczego ten widok chciałbym objąć i uściskać? Chyba tylko dlatego, że wytrawił się we mnie jak matryca litografu. Nie wybierałem go, nie jest ciekawy ani piękny. Co w nim szczególne to tylko to, że go pamiętam.

Nie-przypadek

W dość zwykłym momencie życia pojawia się, powoli a jednak niespodziewanie, ktoś, kto swoją osobą idealnie odpowiada na niedawne doświadczenia, pytania, rozczarowania, rezygnacje. Podsuwa mi dokładnie to, czego potrzebowałem, a czego nie podejrzewałem, że potrzebuję. Podsuwa mi – temu kapryśnemu malkontentowi, leniwemu marzycielowi – w taki sposób, że nie tylko akceptuję, ale wciągam się i sam proszę o więcej. Zresztą, tylko ten sposób jest na mnie skuteczny.

A właśnie, skąd on o tym wie? Najwyraźniej wie dużo… Skąd? Czy to moja kolejna szczęśliwa gwiazda? Jasnowidz? Przenikliwy obserwator? Anioł…? Posłaniec Mędrców ze Wschodu? Może agent, śledczy, psycholog eksperymentujący, ukryta kamera? Moje podejrzliwe spojrzenie nie trafia. Na euforię zaczynam być za stary, na obawę – niestety jeszcze nie. To jak przypadek – nie-przypadek z Traktatu… Myśliwskiego, zdarzenie bez znaczenia i bez związku, a mające ogromne znaczenie i związek.

Rzeczywistości jest niepoznawalna. Zaskoczony bezradny. Ta postawa zwalnia mnie od mozołu stawiania pytań, dociekania, wyjaśniania. Niech pozostanie moja cisza. Nawet nie wiem, czy to, co teraz czytam, co odkrywam, będzie dla mnie jakimś wymiernym zyskiem. Idę za nieśmiałym, ale nie pozostawiającym wielkiego wyboru, głosem z wewnątrz.

Czy to już istota?

Myślisz, że jesteś w średnim wieku, szaleństwa młodości za tobą teraz najważniejsze to zarabiać pieniądze i dzieci dochować do dorosłości. Myślisz, że już nie oczekujesz ciekawego życia, nuda, rutyna – toż to chleb powszedni. A mylisz się dramatycznie. Bo znów teraz, nie po raz pierwszy, otwiera się przed tobą nowy świat, tym razem nie górskich wędrówek, komputerowego programowania czy zabaw z dźwiękiem i obrazem. Świat ludzi. Znaczenia nabierają przedmioty, ułożone na czyjejś domowej półce, albo kogoś powszedni strój, na który nie zwracałeś szczególnej uwagi. Nie mówiąc o ludzkich gestach, intonacji głosu. Nie mówiąc o całej tej mieszaninie słów, uczuć, czynów – tego konglomeratu, tak różnego dla różnych postaci. Wydaje ci się, że mógłbym godzinami patrzeć, jak ułożone jest czyjeś mieszkanie, biuro, samochód – i nie widząc ich właścicieli – napisać o nich książkę.
Czy to może początki dostrzegania problemu, zwanego – życiem?

Tajemnica

Twarze, szczególnych dla mnie, drogich mi osób… Stają przede mną, przenikają się… Jakby one wszystkie były tą samą osobą, tylko widzianą z różnych stron, w różnych momentach… Jakby wszystkie wiedziały o sobie nawzajem, i uzupełniały się. Ta osoba, złożenie wielu, zna mnie na wylot. Albo jakby one opowiadały sobie o mnie, i dlatego wiedziały wszystko – co mówiłem jednej, to ta powtórzyła drugiej. I ta druga już wie, i nie ma sensu tłumaczyć, ani ukrywać…

Jakby istniał tylko świat i ja. Świat miał jedną twarz, ustawioną naprzeciwko mojej, w jego oczy patrzę… Sam na sam. Ten świat to złożenie wszystkich mężczyzn i kobiet, z którymi coś mnie łączy. Cha, nawet kiedy mówię coś do ściany, w pustym pokoju, lecz w emocjach, mocnych, dramatycznych albo pięknych – to oni wszyscy słyszą to, i już wiedzą, i nie są już dla mnie tacy, jak przedtem. Nawet pomagają mi!

Sara do snu poprosiła o muzykę. Przyniosłem komórkę, ona usypiała z muzyką przy uchu. Sara to ja, z dzieciństwa, usypiający z radyjkiem. Dzieli nas przepaść czasu, role się zmieniły, teraz ja jestem tutaj… Dotykam tajemnicy, bo to nie jest wytłumaczalne. Gdybym jeszcze nie miał świadomości, był jak zwierzę… Po prostu przekazywał tylko geny, kontynuował gatunek… Ale do tego nie jest potrzebna świadomość. Świadomość, która teraz pyta – po co istnieje świadomość? Dlaczego? I boli, bo świadomie nie może znaleźć odpowiedzi. Odpowiedź jest gdzieś poza świadomością…? Nie wiem, nic nie wiem. Nie wiem nawet, czy obawiać się, że umrę z tą niewiedzą… 

Oko nie nasyci się patrzeniem…

Mówienie jest wysiłkiem: nie zdoła człowiek wyrazić wszystkiego słowami. Nie nasyci się oko patrzeniem ani ucho napełni słuchaniem.
Koh 1,8


To krótkie zdanie przywołuje u mnie wiele skojarzeń, przypuszczam, że im będę starszy, tym więcej. Ktoś dzisiątki, setki, tysiące lat temu napisał zdanie, a ja dzisiaj z mozołem odkrywam niektóre z jego znaczeń.

Nie zdołam wyrazić wszystkiego słowami. Nawet nie muszę. Nie trzeba. A nawet, czasem, jest to szkodliwe. Patrzysz na swoją przyjaciółkę, chciałbyś coś powiedzieć… Patrzysz, patrzysz chwilę, i widzisz, że ona to już wie. Wystarczy uśmiech, gest. Słowa nie trzeba, słowo – wprost, niewyszukane, niedobrane, nieostrożne – zniszczy coś… Jakby odarło z płatków kwiat po to, aby pokazać jego wnętrze.

Oko nie nasyci się patrzeniem, ucho – nie napełni słuchaniem. Dla Koheleta to powód do nazwania świata wokół „marnością”. A dla mnie – nie skończoną jeszcze piękną fascynacją.

Znów lato. Znów jesień, zima. Znów wiosna. Wydaje mi się, że mógłbym to przeżywać w nieskończoność. Fakt, że jest ciągle tyle rzeczy do poznania sprawia, że każdego dnia kręcę głową z fascynacją i niedowierzaniem – że jeszcze z tylu rzeczy, często prostych, codziennych, nie zdawałem sobie sprawy.

Ioanę, moją żonę, poznaję każdego roku. W tym roku mamy dziesięciolecie. Ona się zmienia, ja się zmieniam. Czasem wracam myślą do naszego pierwszego spotkania, jak do jakiejś bajki. A czasem wydaje mi się nieprawdopodobne, że tak, jak ja ją znałem osiem, pięć, trzy lata temu, mogliśmy jakoś razem żyć. Ale i tak ciągle jeszcze jej nie znam, i nie wiem, czy zdążę…

Chciałbym, żeby stanęło teraz jedno ważne zdanie – otwartym tekstem, bez niedopowiedzeń. Tak rzadko słyszę podobne deklaracje, rzadko spotykam ludzi, którzy chcieliby coś takiego wprost powiedzieć.

Działania mojego życia podejmuję po to, aby poszukiwać pewnej tajemnicy. Szukam Boga.

Nie jestem jakimś bohaterem wiary, zakonnikiem w cywilu, nie jestem ani mędrcem, ani moralistą. Nie jestem ideałem, zdarzały się rzeczy, które chciałbym wymazać z pamięci i z rzeczywistości. Ale jednocześnie czuję, że bez Niego moje życie miałoby niewielki sens. On jest sensem mojego życia, którego poszukuję ciągle. Powstałem po to, aby Go poszukiwać, próbować zrozumieć – poprzez ludzi i zdarzenia, które dzieją się blisko mnie.

Bo w rzeczywistości jest On niedaleko od każdego z nas. Bo w nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy, jak też powiedzieli niektórzy z waszych poetów: Jesteśmy bowiem z Jego rodu.

Dz 17,27-28