kot pielgrzymem (2)

Antek został sam na piętrze, jego rodzina wychodzi właśnie do pracy i szkoły. Zeszli schodami do wyjścia, teraz pewnie ubierają buty i kurtki. Naraz Antek słyszy krzyki, ale zamiast kłótni, tego tonu dobrze znanego, głosy podobne, tylko w ekscytację wpadające. Antkowi coś podrywa się w piersi, ale nie daje się ponieść, przechodząc w przedpokoju zawraca spokojnie i idzie w stronę korytarza. Kocica wypada zza zakrętu i bez zatrzymywania się czy wahania biegnie do kuchni. Miałczy wściekle. Staje przed środkową szafką, tam, gdzie pojedyncze drzwiczki i karma dla kotów. Za kocicą biegną dzieci, rzeczywiście, nie kłócą się tym razem. 

Antek podrywa zwierzaka, który wygina się i rzuca niecierpliwie. Jest wychudzony, sierść mu się lepi. W cztery dni można tak schudnąć…?

Spacer wśród grobów

W południe po martwym ogrodzie przechadzają się podmuchy chłodnego wiatru. Trzeszczy falująca folia rozpięta na metalowych prętach, wygiętych w półokręgi, wbitych końcami w ziemię. Poza tym bezruch, niemoc, czekanie.

W drodze z ogrodu na horyzont stoi cmentarz. W południe takie, jakie dziś, z niebem zasnutym lekką warstwą chmur, jasne mogiły nie rażą wzroku odbitym światłem. Czarne zaś, te elegantsze, zajmujące nowszą część cmentarza, stoją karnie jak żołnierze na zbiórce, dumne jak na defiladzie, zwrócone w stronę pustej alejki. Monotonia błyszczącej wykwintności. Uspokaja ego tych, którzy jeszcze żyją, to jej jedyna funkcja.

cmentarz, fot. Piotr Kubic

 

W głębi, za pierwszymi rzędami, toczy się fala. Płaska, pusta przestrzeń, zeszłoroczna trawa pokryta truchłami liści, przechodzi w klepisko wokół nowych grobów. Jeszcze bez mogił, usypane z ziemi w ramach z desek, jeszcze obsypane wieńcami. Ci, którzy tu spoczęli, niedawno byli wśród żywych, gdzieś w tym miasteczku. Zaś niektórzy żywi, gdziekolwiek są, znajdą się za kilka dni tu, gdzie teraz jeszcze zeszłoroczna trawa. Fala przesunie się naprzód, zagarnie kolejny ludzki łan, wcieli do siebie.

 

cmentarz, fot. Piotr Kubic

 

Przechodzę między grobami, łowię nazwiska i liczby lat. Patrzę na tych, którzy zostali zagarnięci przez falę przede mną, ja jako część tej samej fali. Odmierzam wzrokiem pustą przestrzeń i myślę, gdzie przypadnie mi miejsce. Gdzie przyniosą mnie bliscy mi ludzie.

 

zachód nad ogrodem, fot. Piotr Kubic

 

Wieczorem, z perspektywy pierwszego piętra, słońce, w drodze do horyzontu, przedziera się przez czarne konary drzew na ogrodzie. Jak rozlane żółtko kurze, nie takie już świeże.

Kosmosy

rodzina

Mikrokosmosy wokół. Wszędzie. W głowach najbliższych, i każdego z mijanych przechodniów. Szufladkowane ad hoc, na poczekaniu, czy też podczas wieloletnich badań, i tak wymkną się najbardziej szczegółowej klasyfikacji… Nigdy nie podlegające kontroli i przewidywaniom. 

Współistniejemy z nieskończonością za każdym razem, gdy uda się choć przez chwilę, choć trochę poczuć drugiego człowieka. Choćby tylko mając takie wrażenie.

Ta niepewność, czy naprawdę się poczuliśmy, czy tylko się wydaje, jest nie do wyjaśnienia rozumem, nie do zbadania tak, by nie było wątpliwości. Próbowałem wiele razy i widzę czasem, jak inni próbują. Bezskutecznie. Jest tylko jeden sposób – wiara. Jeśli uda się zaufać, uwierzyć…

To ciekawe, i to wszystko

To ciekawe, że każdy wpis na tym blogu mógłby się zaczynać od słów: „to ciekawe”.

To ciekawe, że kiedy nadchodzi fala zniechęcenia, człowiek nią ogarnięty zaczyna szukać powodów jej nadejścia. Zapewne z przekonania, że rozpoznanie powodów pozwoli na usunięcie zniechęcenia. A to błąd. Rozpoznawane w takim stanie powody często nie mają wiele wspólnego z rzeczywistością. A jeśli już mają, to ich rozpoznanie nie na wiele się zdaje.

Słowem – rozpoznanie powodów zniechęcenia nie prowadzi do jego usunięcia. A może wręcz przeciwnie – wzmaga je. Tak więc lepiej nie próbować rozpoznawać jakichkolwiek powodów.

To ciekawe, że po wielu latach dociekania, jak się to wszystko kręci wewnątrz duszy człowieka, przychodzi stwierdzić tylko tyle, że tak po prostu jest, jak się kręci. Nawet źródeł szczęścia chyba lepiej nie dociekać, bo po ich rozpoznaniu szczęście może stracić na kolorycie. Więc na wszelki wypadek – milczmy o tym, z delikatnym wyczekiwaniem.

Miał rację ojciec, trzydzieści lat temu, rzucając swojemu synowi krótkie zdanie: „za dużo się zastanawiasz, za dużo myślisz”. Syn przez lata zarzut ten odczytywał dla siebie jako komplement. I to ciekawe, że nawet jeśli opacznie, na przekór interpretował słowa ojca, to nie przeszkodziło mu to, po latach, dojść do tego samego wniosku.

Pola, fot. Piotr Kubic

Na wagę złota okazało się odkrycie, że na zniechęcenie najlepiej pomaga… sen. Żadnej analizy, myślenia, przewidywania, retrospekcji. Tuż przed snem wskazana jest drobna dawka szumu (tak, jak teraz) padających za oknem kropel deszczu, uderzających w okoliczne liście. Ciekawe – ile tych kropel powinno paść na ile liści, by uzyskać tę drobną dawkę optymalnego szumu, lekarstwa na zniechęcenie? Co najmniej kilkadziesiąt zderzeń w ciągu sekundy? A może kilkaset? Oto rzecz, nad którą warto się zastanowić.

Z cyklu: Znalezione listy

Basen składa się z trzech pól wypełnionych wodą. Najgłębsze podzielone jest na podłużne pasy za pomocą plastikowych pływaków nawleczonych na linki. Woda jest tam chłodna i choćby dlatego niewielu decyduje się w nim zanurzyć. Środkowe pole sąsiaduje z małym kręgiem jacuzzi, jego głębokość pozwala szkolnemu dziecku stanąć na dnie, a usta utrzymać nad powierzchnią wody, choć z trudem. Wpada do niego kilka silnych strumieni podwodnych i jeden – znad wody, wypływa ze spłaszczonej rury, która wznosi się z wyłożonego drobnymi, niebieskimi płytkami nabrzeża. Środkowe pole łączy się z najpłytszym poprzez małą przerwę w nabrzeżu, która jednak zawsze przegrodzona jest metalową, lśniącą balustradką o dwóch wewnętrznych szczebelkach.

Właśnie tam też, w rogu basenu, rozwija się spiralą z góry, pomarańczowa, duża rynna. Do jej szczytu prowadzi boczna klatka schodowa, a tam, gdzie się spotykają, na górze, świeci się czerwone światełko, ale co jakiś czas, na chwilę, zmienia się na zielone.

Po zjeżdżalnią, w hali, pozostaje sporo wolnego, niewykorzystanego miejsca. Zresztą trudno je wykorzystać, bo promieniście rozchodzą się tam metalowe wsporniki, na różnej wysokości. Przechodzenie pod nimi grozi urazem głowy i ramion, dlatego zagrodzono tę część. Stoi tam kilka nieużywanych, plastikowych leżaków. Na jednym z nich widnieje biały przedmiot, jak złożona na pół kartka.

basen, fot. Piotr Kubic

Rzeczywiście, to kartka. Do tamtego miejsca dotarła sprzątaczka, która około godziny czternastej, czyli w połowie dniówki, obchodzi basen. Kartka leżała tam jakiś czas, bo lekko przykurzyła się podobnie jak wokół niej leżak. Zdziwiło to sprzątaczkę, bo nie uważała się za osobę nieuważną ani leniwą. Zbieżność kolorów przemawiała na jej korzyść, bo biel na bieli nie zawsze udaje się zauważyć.

Wewnętrzna część strony była pokryta równym, choć niezbyt wyraźnym pismem. Były to jakieś przemyślenia, czemu sprzątaczka niezbyt się dziwiła. Nieraz widziała na basenie zamyślone osoby. Najczęściej w jacuzzi, która z jednej strony otwiera się na halę i znajdujące się na jej dłuższym boku wielkie okno. Za nim stoją wysokie drzewa w parku miejskim, między ich koronami prześwituje niebo. Zamyślone osoby widuje najczęściej w południe, kąpiący się w najcieplejszej, płynącej silnymi strumieniami wodzie kierują twarze w stronę okna i drzew, i mogą tak patrzeć, podczas gdy minuty upływają na elektronicznym, basenowym zegarze.

Niczego już nie wiem na pewno, przed niczym nie mogę się uchronić. To, o czym myślałem, że nigdy nie będzie mnie dotyczyć, właśnie mnie spotyka. Z czego się śmiałem, powtarzając za znajomymi popularne żarty, objawia się niebawem moją praktyką życia. Myślałem „jestem inny niż inni”, a okazuje się, że jestem taki sam. Co więc mogę powiedzieć o sobie? Co przewidywać, co postanawiać? Nie wiem. Pozostaje tylko patrzeć, jak okoliczności zmieniają się wokół mnie i we mnie, szybciej, niż jestem w stanie je zrozumieć i zareagować. Tak, najbezpieczniej byłoby tylko patrzeć…

„No i popatrzył sobie”, sprzątaczka wsunęła kartkę do kieszeni ciemnobordowego fartucha.

Nie wszystko jedno

Było już ciemno, kiedy zbierali rozrzucone w trawie zabawki. W altanie, na trzech stołach, z których każdy inny, zostały brudne talerze, filiżanki, jednorazowe kubki. W altanie ciągle nie ma elektryczności, i żeby jej nie było jak najdłużej, pomyślał. Na przekór.

Pomiędzy koronami drzew, na północnym zachodzie, daleko, jeszcze paliło się niebo, mocnym pomarańczem. Ale już tylko w jednym miejscu, gasnąc nagle na linii horyzontu. Za kilka dni nadejdzie ten najdłuższy dzień i słońce zajdzie w najdalszym miejscu w kierunku północy. Potem znów z każdym wieczorem zacznie przesuwać się na zachód, aż w grudniu, najkrótszego dnia, zajdzie na południowym zachodzie. Drzewa będą wtedy nagie, homo sapiens otuli się ciepłą kurtką. Za sześć miesięcy.

Cóż to jest sześć miesięcy. Po nich nadejdzie kolejnych sześć i może znów te urodziny. Nie wiadomo.

Czy można polubić to, że tak naprawdę niczego nie wiadomo?

Chyba można. Tak mu się teraz zdaje, wieczorem, a słońce już zaszło. Lecz może jutro przestanie się wydawać…? A jednak ma nadzieję, że uda mu się polubić i ten stan (że nie lubi, gdy nic nie jest pewne). Mówiąc więc uczciwie, jest w stanie się cieszyć i z tego, że uda mu się polubić różne stany, nawet kiedy mu się nie uda, albo kiedy stany wcale nie wskazują na lubienie czegokolwiek. I wbrew pozorom, wcale nie chodzi o to, że jest mu wszystko jedno.

Przed domem rosną te same iglaki, co sześć miesięcy temu. Delikatny, nocny, późnowiosenny wietrzyk przeciska się między igłami, a słychać go wewnątrz ponieważ okno jest uchylone. W grudniu dźwięk porywistego, zimnego wiatru przeciśnie się przez zamknięte wtedy okno. Wystarczy więc zamknąć oczy, by pomyśleć, że właśnie jest grudzień. Operacja zaiste absurdalna, bo kto w czerwcu wyobraża sobie grudzień i po co?

Może więc chodzi o osobowość, która zwykle jest myślami nie tu, gdzie ciałem. Na przekór, próżno liczyć na koniec tęsknoty. Lecz i ten osąd nie musi być słuszny, może się tak tylko wydawać, zwłaszcza wieczorem, po zachodzie słońca. Znów niczego nie wiadomo i na szczęście udaje mu się polubić ten stan, a nawet jeśli mu się nie udaje, to i tak lubi to, że mu się nie udaje. Na przekór przekorze, albo zupełnie w zgodzie z nią.

Teraz więc, kiedy ciągle nic nie wydaje się pewne, to wszystko wydaje się już jasne i wreszcie można zasnąć.

Bezradni wobec siebie

Sięgam myślą w jak wielu miejscach na Ziemi doświadczałem wieczora i nocy. W bardzo niewielu. A jednak dziś, późnym wieczorem, słysząc pomruki samochodowych silników w centrum Krakowa i czując oddech świeżych liści, gdzieś ponad sobą, idąc skrajem Plant, miałem wrażenie, jakby dokonała się mała rekapitulacja miejsc najbardziej odległych, które łączy ten mało znaczący fakt, że byłem w nich, gdy słońce zniknęło za horyzontem.

Spowodował to pewnie zestaw wrażeń – wzroku, słuchu, a najbardziej – węchu. Zapach chyba najsilniej przenosi się ponad czasem i przestrzenią, łącząc dalekie i najróżniejsze strony w jeden szereg, obraz w pamięci.

Mózg ludzki jest najbardziej skomplikowaną strukturą jak dotąd poznaną przez człowieka. Czyli nosimy w sobie tajemnicę, której, jak na razie, nie dorównuje nic innego, co zbadaliśmy. Sami siebie znamy najmniej, najmniej rozumiemy. Dlaczego zapach miejskiego wieczoru wywołuje delikatną lawinę tajemniczych wrażeń…? Jestem bezradny. Jedyne, to przyglądać się temu i dziwić, bo nawet opisać, nie mówiąc o analizie i wyjaśnieniu, nie może być mowy…

Stok porastają gęste trawy

Osiedle Sikorskiego, fot. Piotr Kubic

Stok porastają gęste trawy. Tak naprawdę – nie porastają, tylko sterczą te, które wyrosły ostatniego roku, od wiosny do jesieni. Bo teraz jest zima. Stok opada stromo od osiedla aż do płynącej rzeczki, nad którą, na przestrzeni dziesięcioleci, usadowiły się rzędem domki jednorodzinne. Budowane w różnych okresach czasu stanowią teraz przekrój budownictwa Polski Ludowej. Ktoś mógłby zazdrościć mieszkania we własnym domu, lecz może nie zazdrościłby, gdyby zobaczył ostatni domek w rzędzie. Ten, obok którego schodzi stroma ścieżka, którą skracają sobie drogę spieszący na dworzec podróżni.

Ale to nie podróżni wydeptują tę ścieżkę. Od czasu, kiedy przejazdy kolejną przestały się opłacać, a pociągi spóźniają się bardziej, niż przed dwudziestu laty, przebudowany niedawno peron na stacji w małym miasteczku świeci raczej ludzkimi pustkami. Kto więc tędy chodzi – to pozostaje niewiadome. Może gdyby przesiedzieć jeden, zwykły dzień, przy mostku bez balustrad, trzy metry nad wodnym nurtem, z widokiem na skarpę i rwącą się na stromiźnie ścieżkę…?

Przesiedzieć i nie robić nic. Bez smartfona, laptopa. Może przynajmniej przy lekkim wietrze, który ruszałby koronami drzew i gałązkami krzewów, byłoby na czym oko zatrzymać. Równolegle do rzeczki ciągnie się brukowana ulica, na której grzechoczą opony przejeżdżających rzadko samochodów. Po drugiej jej stronie – znów krzewy, których nikt nigdy nie przycina, czyli po prostu krzaki. Zarastają nieużywane od dawna duże, szerokie, dzielone betonowymi przegrodami boksy, przylegające do nasypu kolejowego, na którym kiedyś stawały węglarki i uchylając długie boki, wypuszczały z siebie stosy czarnego węgla lub miału. Przed boksami stawały furmanki, rozwożące opał do miasteczka i okolic.

Tymczasem na pagórku niknie zachodzące słońce, w oknach małomiasteczkowego blokowiska. Pusto tutaj. Między blokami chłopczyk wyprowadza psa na spacer, a na ławce pod trzecią klatką przysiadł Edziu, znany na osiedlu z szerokiego kapelusza z rondem. Siedzi po wschodniej stronie bloku i nie widzi, że na zachodzie, chowające się słońce podświetla granatowo-liliowe chmury, warstwami rozciągające się na pół nieba.

Osiedle wieczorem, fot. Piotr Kubic

Małe radości cd.

Dostałem propozycję zrobienia fotografii do oprawy graficznej płyty CD. Styl obrazów, jakie mam stworzyć, jest inny, niż zwykle mi się dostaje. Jaka to radość – być wolnym, kombinować, poszukiwać bez skrępowania. Bez obawy, że np. modelowi nie spodoba mu się jego własna twarz. Idę z aparatem przez miasto i szukam tego, czego nie ma, a co powstaje dopiero po przejściu przez obiektyw. Fantastyczne i radosne. Wreszcie jakaś twórczość, wreszcie odlot.

Np. zdjęcie poniżej. Trzeba tylko mieć aparat, w którym można wyłączyć autofocus. I potem, w programie, zmienić balans bieli, trochę podciągnąć kolory.

Okolice Galerii Krakowskiej, fot. Piotr Kubic

 

Albo to zdjęcie – jak droga Abrahama do Ziemi Obiecanej.

Przy Galerii Krakowskiej, fot. Piotr Kubic

 

A oto i sam Abraham – wędrujący:

Andels Hotel, Kraków, obok Galerii Krakowskiej, fot. Piotr Kubic

 

To jego droga przez pustynię:

Pasaż przed Galerią Krakowską, fot. Piotr Kubic

 

A oto jego cel wędrówki, jeszcze w wyobraźni, nierealny:

Okolice Politechniki, Krakow, fot. Piotr Kubic

Z tymi obrazami mogę spokojnie iść spać.

(Wszystkie zdjęcia zostały zrobione na zewnątrz Galerii Krakowskiej i w jej okolicy)