perfekcja sięga zenitu

Okazuje się, że widzowie najbardziej śmieją się na farsie wtedy, kiedy aktorzy na scenie „się gotują”. Po latach doświadczeń z farsą, komedią, staje się więc jasne, że każda scena powinna choć raz „się zagotować” (trzeba, aby reżyser przewidział to już w fazie prób). Ekstaza na widowni sięga wtedy zenitu, słychać oklaski, tupot i dzikie piski, których nie można, ba, których już nikt nie próbuje opanować.

Z obserwacji wynika, że to nieprawda, różnica między dramatem a komedią polega jedynie na reakcji widza. We współczesnym teatrze aktorzy śmieją się razem z widownią, co okazuje się bardziej skuteczne.

Wizja spektaklu

Stara lampa zwisająca z sufitu oświetla poplamione i odrapane biurko. Rzeczy na nim trudno wymienić czy policzyć. Z odblasku światła, które rozprasza się na popękanym blacie, leżących tam bibelotach, kartach do gry, rozsypanych starych monetach, banknotach, puszce blaszanej, z odblasku wyłaniają się wokół półki pełne trudnych do rozpoznania przedmiotów. Telewizor? Monitor? Wazon? Figurki porcelanowe, duże radio, jakieś urządzenia elektroniczne, lampy, klosze, gdzieś kierownica czy koło roweru, wentylator. Atmosfera zamknięcia w półmroku, na granicy którego, wokół biurka, stoją dwa krzesła, z których każde inne oraz fotel, z grubymi, obłymi podłokietnikami.

– Masz forsę?
– A co?
– Potrzebuję forsy.
– Na co ci.
– Moja sprawa, zresztą i tak jesteś mi winien.
– Byłem winien, ale oddałem.
– Oddałeś tylko połowę.
– Bo drugą połowę byłeś mi zaległy.
– Oddaj teraz.

Od strony postaci, która stoi w mroku, wyłania się i wchodzi w światło podstarzała dłoń, na jej przedłużeniu – mankiet wyszarzałej, liliowej marynarki. Z tyłu, pewnie z okna, między półkami, przeciska się stłumione światło z zewnątrz, rozprasza na wiszącym w powietrzu kurzu staroci.

Kurzu jest więcej niż światła, ale najwięcej – nieznanych kształtów, które tylko wydają się rozpoznane. Gdyby przynieść filmowe albo teatralne reflektory i zapalić, wtedy wszystkie one stałyby się oczywiste i banalne, lecz to chyba nigdy nie nastąpi. Pokój, sklep to czy lombard, jest tak samo niepoznany, jak przeszłość i przyszłość ścinających się ze sobą bohaterów.

Tak wiele można wyczytać z ich głosu, a kiedy wreszcie zbliżą się do lampy na tyle, że promień lampy muśnie ich twarze, starczyć musi kilka sekund, by popatrzeć.

Akcja faluje, o ile akcją można nazwać poruszanie się wokół biurka, pomiędzy krzesłami, między światłem i ciemnością. Jest akcja, tylko rozgrywa się w emocjach, na poziomie napięcia sporu i jego rozładowania. Nic się wielkiego nie dzieje, a kiedy ma dojść do kulminacji, ostatecznego ataku i zwycięstwa, wszyscy w końcu pozostają tam, gdzie byli. Protest, wolność, zwycięstwo nie opuszcza tego pokoju.

Zamknięty sam w sobie świat, który kręci się w kółko. Kosmos, z którego wyjście jest  hipotetyczne. To, co poza pokojem, istnieje tylko w wyobraźni bohaterów, którzy zresztą niewiele mogą sobie wyobrazić. Jednak to świat samowystarczalny, ponieważ niewiele bohaterom potrzeba. Stan równowagi i nieskończoności, nawet jeśli realizowany poprzez wzajemne walki, rozejmy, nadzieje i rozczarowania.

Schlebianie w szołbiznesie

Znajomy poprosił mnie, abym zrobił montaż pewnego spektaklu. To nic nowego. Ha ha, śmiałem się, bo przez telefon wspomniał, że jest to zadanie właśnie dla mnie. Dlaczego się śmiałem? Nie dlatego, żebym się cieszył. Z moim doświadczeniem wiem, że należy w takich sytuacjach być ostrożnym. Schlebianie w szołbiznesie oznacza nadchodzące kłopoty.

I rzeczywiście. Po oglądnięciu materiału, który został zarejestrowany z trzech kamer okazało się, że… jest źle i nie bardzo jest co montować. Nagrywali ponoć ludzie z jakiejś telewizji, lecz mam wrażenie, że kamery, którymi kręcili, mieli pierwszy raz w ręku (kamery, z których każda była znacząco inna, o innym obrazie). Trudności z trafieniem w aktora, prowadzeniem go podczas ruchu, nauka obsługi dźwigienki zoomu czy szukanie ostrości podczas widowiska (!). W dodatku fakt, że całość została nagrana zupełnie monofonicznie – po prostu tylko jeden kanał, podczas gdy drugi jest głuchy. No i niezliczona ilość drobnych ujęć, nawet takich 2-4 sekundowych; a najbardziej deprymujące jest to, że kiedy wreszcie coś ciekawego zaczynało się dziać w kadrze, to kamerzysta… przerywał ujęcie. Jak to wszystko ustawić w czasie? Jak rozpoznać, w którym momencie jestem, albo porzucić próbę synchronizacji i sklecić montaż zupełnie nie przejmując się tym, jak było naprawdę?

Oddzwaniam więc i mówię, że połowa ujęć jest z miejsca do wyrzucenia, że montaż tego do dłubanina, z której i tak nic dobrego nie wyjdzie. „Wiem o tym” – słyszę w słuchawce – „ale to nagranie to jedyna moja nadzieja”. No tak, tutaj stary dobry znajomy ma rację, że zadzwonił do mnie.

Doszło do tego, że muzyka z jednej ze scen krąży mi w głowie i nie chce opuścić. Scena jest oparta na starym pomyśle – to taneczna pantomima, w której jedna postać steruje drugą tak, jak animator steruje marionetką. To nic nowego, motyw stary jak świat. Ale nie sam pomysł decyduje o powodzeniu, tylko jego niepowtarzalne, szczere wykonanie. Przez tych, a nie innych aktorów, którzy tak a nie inaczej, z całym zaangażowaniem, uruchamiają swoją wrażliwość.

Didaskalia i park wodny

Zapraszam do czytania tekstu oraz oglądania zdjęć

Publicystyka

Didaskalia - okładka październik 2013

Na blogu fotograficznym zamieściłem tekst, który został opublikowany w Didaskaliach – Gazecie Teatralnej w październiku 2013 roku. Jest to mój głos w dyskusji na temat tworzenia iluzji w teatrze, by w ten sposób docierać do prawdy.

Fotografia

Sesja fotograficzna do spektaklu Karnawał... Sławomira Mrożka

Z kolei na stronie www.tworcy.kubic.info – zdjęcia z niecodziennej sesji fotograficznej do spektaklu teatralnego Sławomira Mrożka, która odbyła się… w aquaparku.

Sprzeciw mnie, jako widza

Wyobraźmy sobie teraz: jesteśmy w teatrze, na scenie grana jest komedia lub farsa – słowem spektakl rozrywkowy.

Otóż stanowczo sprzeciwiam się temu, by zadowolenie widza mierzyć głośnością jego śmiechu. I w konsekwencji – by jakość gry aktorskiej mierzyć poprzez prosty pomiar decybeli rechotu na widowni.

Sprzeciwiam się sposobowi rozumowania – skoro się nie śmieją (a np. wczoraj się śmiali), to znaczy, że aktor robi coś nie tak, gra kiepsko itd.

Sprzeciwiam się też modyfikowaniu gry aktorskiej na podstawie wskazówki decybelomierza. Że skoro się nie śmieją, albo śmieją się słabo, to trzeba coś zmienić.

Sprzeciwiam się przekonaniu, że skoro widz zapłacił za bilet na farsę, to na pewno chce się śmiać salwami, trzymając się za brzuch i nie mogąc złapać oddechu. I że w takim razie ten śmiech trzeba mu wydrzeć z gardła wszelkimi sposobami, i że jeśli mu się tego nie zrobi, to będzie niezadowolony, rozpowie znajomym, że spektakl był kiepski, że aktorzy się nie starali, a nawet zażąda zwrotu za bilety.

Mój sprzeciw wywodzę nie tylko na podstawie osobistych doświadczeń, ale również obserwacji. Na przykład – im bardziej inteligentny ktoś, kogo znam, tym śmieje się ciszej. Mój znajomy, super mózg, który jednym ruchem otrzymał stanowisko kierownicze w dziale informatycznym ogólnopolskiej firmy – śmieje się zupełnie bezgłośnie. Inny znajomy, świetny muzyk, nie śmieje się „zewnętrznie” prawie w ogóle, robi tylko pewien specyficzny grymas twarzy; znam go i wiem, że właśnie wtedy jest rozśmieszony „do rozpuku”.

Może nie będę przytaczał przykładów na przeciwnym biegunie. Powiem krótko – są ludzie, którzy wprost ryczą ze śmiechu, co więcej – z byle czego. Pamiętam pewną wycieczkę szkolną, która przemilczała prawie cały spektakl Mayday. Zaśmiała się tylko wtedy, kiedy aktorka na scenie potknęła się o dywan. Gdyby więc kierować się preferencjami widowni, należałoby, w tym przypadku, spektakl oprzeć na potknięciach, uderzeniach głową w żyrandol, pokazywaniu języka i pewnie bogatemu (a w zasadzie ubogiemu) repertuarowi wulgaryzmów. 

Spodziewam się, że mój sprzeciw nie musi być przyjęty. Tak naprawdę to ja się mało znam, w dodatku nie mam żadnych papierów, które mogłyby podeprzeć moje sprzeciwianie się. Tak sobie tylko myślę, na mój inżynierski rozum.

Wystawa otwarta, a ja narzekam

Nie napisałem tu ani słowa o wystawie moich zdjęć, która została otwarta dzisiaj. Wstyd jakiś, że nie pomyślałem o moim najstarszym blogu, na którym piszę najbardziej skryte rzeczy, z tych, które w ogóle upubliczniam.

Wystawa - Ewelina Starejki w obiektywie

Wystawa ma swoje miejsce w Bunkier Cafe, Kraków, pl. Szczepański 3a, czyli po prostu w tej efektownej kawiarni, która jest przed Bunkrem Sztuki w Krakowie.

Teraz jestem już w domu i chyba nie powinienem myśleć o niczym. Bo przypominają się prawie wyłącznie negatywne aspekty ostatnich kilku dni. Znów – by je w miarę sensownie odmalować, należałoby napisać dobre opowiadanie. Co najmniej opowiadanie. A na to mnie nie stać – ani teraz ani jutro. A pojutrze sprawy pójdą w zapomnienie. Jedyna nadzieja – że owe obserwacje i wnioski nawarstwiają się tam gdzieś w czeluściach mózgu i kiedykolwiek przyniosą jakiś pożytek, komukolwiek.

A teraz uwaga – ponarzekam. Będę narzekał na innych, ale w efekcie będzie to narzekanie również o mnie. Bo nie jestem inny, ale na innych łatwiej narzekać. Co prawda już ta świadomość powinna mnie choć lekko powstrzymywać od narzekania, ale jakoś nie powstrzymuje. Tak więc brnę w tym kierunku, nawet jeśli jest to droga wprost do samosądu i samoskazania w efekcie.

Jesteśmy marnymi ludźmi. Widzę, jak to, przed czym się bronimy, i w końcu jesteśmy przekonani, żeśmy uciekli – właśnie dopadło nas z morderczą bezwzględnością. Ci, którzy nie chcieli skalać się grą w farsie, grają w farsach na całego. Którzy chcieli obronić się przed zmarioneceniem, chodzą po scenie jak sztywne kukły. Z zastanowieniem patrzę, jak jedyna postać, która kiedyś miała sporo subtelności, pozbywa się jej sukcesywnie i drętwieje, mechanicznieje, wrzaśnieje, wzorem kolegów. I pamiętam, jak młodsi oceniali starszych kolegów, że „robią widzów w konia”, a sami teraz….

Nie, nie, nie!! Bo czy można uchronić się przed tym, że aktora w komedii, farsie, wychowuje widz? Można pozostać niezachwianym wobec cowieczornego testu – śmieją się, a dlaczego dziś się nie śmieją, skoro wczoraj się śmiali? Co jest nie tak?? Gra komediowa jest nieubłaganym odzwierciedleniem tego, jakie jest przychodzące „się rozerwać” społeczeństwo. Ale czy na pewno społeczeństwo chce tylko wrzasków, tylko wymachiwania rękami, grymasów widocznych z kilometra i niczego poza tym? Chce postaci rysowanych… nawet nie grubą krechą, tylko ciosanych toporem?  Czy chce prymitywów zagranych prymitywnie? I na subtelne żarty się nie śmieje? (Przynajmniej nie rubasznie.) (Może śmieje się pod nosem, ale tego nigdy nie wiadomo.) A ma się śmiać na całe gardło? Im głośniej tym lepiej?

Może dobrze byłoby pozbyć się wrażenia, że tak grane farsy, zupełnie przeciwnie do tego, co twierdził Ray Cooney, nie pozostawiają na grającym złowieszczego piętna…? Że rozwijają aktora, ponieważ „farsa to najtrudniejszy gatunek sceniczny”.

I tak, jeśli krawędź sceny jest granicą, to każdego wieczora ci z jednej i ci z drugiej strony dostają swoją działkę endorfin. I wszystko jest w takim razie w porządku. Tylko ja plotę takie głupoty, bo może po prostu jestem zmęczony, a może dlatego, że to tylko mój blog i od czasu do czasu mogę popleść.

Mój przyjaciel, pianino. Wróciłem do domu, grałem, sam nie wiem – co, i o czym myślałem. Ach, gdyby tak tylko grać…

PS. (następnego dnia, rano) Ochłonąłem i przypomniałem sobie przynajmniej jedną, dobrą farsę. Siedziałem w pierwszym rzędzie i śmieszyła mnie, choć znam ją od sześciu lat w niezmienionym wydaniu. Więc jednak można…

Zapowiedź wystawy w Radiu Kraków

Zapowiadam wystawę Faza 2:240 w Radiu Kraków. Więcej o samej wystawie można przeczytać tutaj, na stronie Teatru Bagatela 🙂

Zapraszam jutro na wernisaż!

Teatr Bagatela, Scena przy ul. Sarego 7 w Krakowie, godz. 17.00. Wystawa potrwa dwa tygodnie i zakończy się w Noc Teatrów. Oglądać ją można na godzinę przed spektaklami oraz w trakcie ich trwania.

 

Faza 2/240. Otwieram wystawę fotografii!

Są rzeczy niemalże nieuchronne. Och, można się przed nimi chronić, czasem ktoś ucieka, albo udaje, że nie widzi. Lecz jeśli mówi się tylko A, to po jakimś czasie staje się to nudne. Wtedy albo przestaje się mówić w ogóle, albo, siłą rzeczy, usta same układają się, nie wiadomo nawet kiedy, w głoskę B.

Wystawa jest naturalną koleją rzeczy, jeśli robi się zdjęcia i nie przestaje. Tym razem będzie to nie tylko prezentacja zdjęć, ale również instalacja, w której znaczenie zyskają zależności przestrzenne, proporcje ilościowe i wielkościowe. W ostatecznym planie wystawionych ma zostać ponad pół tysiąca fotografii.

Więcej na temat ideologicznych wątków wystawy można przeczytać na stronie organizatora, Teatru Bagatela: Faza 2/240. Zaś ponieważ piszę teraz na moim najbardziej prywatnym ze wszystkich blogów, nie będę tu prowadzić teoretycznych rozważań. Nadmienię co innego – że zdarza mi się rano budzić w trwodze.

Gdy obserwowałem wcześniej reżyserów, przed premierami, przeważnie dziwiłem się ich emocjom. Panice też, a jakże. Dziwiłem się, nawet jeśli wcześniej sam również byłem w podobnych sytuacjach – grałem egzaminy, koncerty, przemawiałem, otwierałem wystawy też. I co z tego? Za każdym razem, gdy próbuje się zrobić coś nowego, wypłynąć na mniej znane dotąd wody, pojawia się to samo – złe przeczucie, pieter, cykor.

Faza 2/240, Wystawa fotografii, Piotr Kubic

Zostało jeszcze mnóstwo do zrobienia. Lecz nie roboty się obawiam, ale tego, że trzeba będzie podjąć sporo decyzji, o których przypuszczalnie jeszcze nie wiem. Że w umyśle braknie miejsca na te najbardziej konieczne zadania, że coś nie złoży się w czasie, że przeliczę się mimo tego, że od miesięcy mam w głowie to, co chciałbym zrobić.

Wernisaż odbędzie się 1 czerwca w Teatrze Bagatela w Krakowie, na Scenie przy ul. Sarego 7, godz. 17:00.

Wrażenia krytyczne

Przeczytałem właśnie recenzję, która wygrała konkurs ogłoszony przez naszą firmę. Tak, tekst jest świetny. Moje wrażenie potwierdza to, co już tutaj kiedyś napisałem – sto razy wolę przeczytać dzieło, albo posłuchać to, co mówi sam twórca, niż przedzierać się przez popłuczyny, jakie pozostawiają po sobie krytycy. Sorry, ale to muszą być popłuczyny, bo krytyka, choćby doszła do mistrzostwa, istnieje tylko dzięki dziełu (choćby temu najbardziej prymitywnemu, a może właśnie dzięki niemu). To są popłuczyny z definicji, krytyka nigdy nie przerośnie dzieła, co najwyżej będzie mu do pięt dorastać. Wszelkie starania – erudycyjne, analizujące, syntezujące, nawiązujące, dystansujące i tak dalej – to stawianie babek w piaskownicy.

Przyszła mi do głowy myśl, że przemawia przeze mnie zazdrość. Tak, to jest wyjście z tej sytuacji! Z pewnością przemawia 🙂