Nie klnij, bo zapłacisz (naprawdę!)

Właśnie usłyszałem, że Częstochowa prowadzi w rankingu miast, gdzie strażnicy miejscy wydają najwięcej mandatów za wykroczenia przeciwko obyczajności – należą do nich przekleństwa, zamieszczanie nieprzyzwoitych tekstów lub rysunków, natarczywe proponowanie czynu nierządnego. Hm…

Jest jeszcze taka możliwość, że właśnie w Częstochowie strażnicy miejscy są najbardziej gorliwi…

Najlepsza zemsta

– Mogła by cię zwymyślać, nakrzyczeć, powiedzieć: ty draniu, mogłaby opowiedzieć o tym wszystkim wokół, niechby był skandal, mogłaby dać ci w twarz przy wszystkich… Tak o tym myślisz, nawet sobie to wyobrażasz, i wiesz, co byś wtedy zrobił; mógłbymś się jej roześmiać w twarz, albo zastygnąć w oczekiwaniu i zaskoczeniu, potem wolno odwrócić i odejść. Ale ona nie, ona nie tak, ona będzie półsłowkami, że wszystko dobrze, ale nie do końca, że jest w porządku, tylko coś nie tak, że ty mógbyś trochę inaczej; a potem, z drobnych uśmieszków, spojrzeń, niedopowiedzeń ludzi wokół ciebie, zorientowałbyś się, że ona już to zrobiła, wtrąciła drobinkę jadu w twoje otoczenie, które oczywiście nigdy nic ci nie powie, nie zwróci ci uwagi, które zawsze będzie "z uśmiechem", ale i ty, i oni, i ona – wszyscy wiecie, że nie jest w porządku, bo jesteś draniem, którego osądzono zaocznie, bo wszystko i tak świadczy przeciwko tobie, a im więcej powiesz, tym więcej przeciwko.

Ha, ale to wszystko jeszcze nic! Bo ty chciałbyś coś wiedzieć, coś wyjaśnić, zorientować się, na czym stoisz, nawet, jeśli już zasądzono ci dożywocie. Chciałbyś odczytu aktu oskarżenia, a potem wyroku, niechby wszystko było jasne, nawet jeśli tylko twarzą w twarz, w cztery oczy. Lecz nic z tego. Nie jest ci to dane, machasz rękoma w próżni, nikt ich nie pochwyci, albo choćby obciął… Nie wiesz niczego na pewno, gubisz się w przypuszczeniach, a im bogatszą posiadasz wyobraźnię, tym bardziej staje się ona dla ciebie zmorą, bo oto plątasz się w domysłach, rozpatrujesz najróżniejsze scenariusze, próbujesz im przypisać miarę prawdopodobieństwa po to, aby do czegoś wreszcie dojść, coś zrozumieć, poukładać. Ona, zamiast skierować samą siebie przeciwko tobie, kieruje ciebie przeciwko tobie samemu, i wszystkie twoje siły mobilizujesz, ale tak naprawdę przeciwko sobie; to mózg, pozbawiony realnych, konkretnych informacji, których jest głodny, których by się uczepił i które by go uspokoiły, zaczyna sam je produkować, aby zapełnić pustą, nieznośną przestrzeń, lecz nigdy nie jest ich pewien, bo nie może oddzielić tego, co jest jego produkcją, od tego, co realne… A im więcej myśli, tym mniejszą ma szansę na wymyślenie rozwiązania… Piotr! To jest najlepsza zemsta, najskuteczniejsza tortura!

Wiesiek przeszedł samego siebie. Mógłbym przejść obok tego wszystkiego, co nagadał, nieprawdopodobnego zresztą. Ale zaświtała mi w pamięci pewna historia, z gatunku tych, o których się raczej nie zapomina, a nawet jeśli, to uderzona w oddali struna wyzwala natychmiastowy rezonans… Nagle ciarki przeszły mi po plecach, wstrząsnęło mną, czy to powodu chłodu tylko…?
– Bredzisz – szarpnąłem się nagle i wstałem od stolika. 

Skype

To świetny wynalazek. Dzięki niemu obchodziliśmy Sylwestra razem z moją rumuńską rodziną, dwa razy w odstępie godziny (bo różnica czasu wynosi właśnie tyle).

Kontynuując temat związany z Facebookiem – Skype ma jedną poważną niedogodność. Nie można… patrzeć rozmówcy w oczy. To sprawia, że prawdziwa rozmowa jest jedynie złudzeniem, bo ma się wrażenie, że mój partner (lub częściej – partnerka), ciągle patrzy na kogoś innego niż na mnie. To denerwujące, nieprawdaż? Wyobraźcie sobie, że siedzicie przy stoliku w kawiarni, a rozmówca – ciągle patrzy gdzieś w bok. Na kogo? Co tam widzi? To rozczarowuje. Zupełnie wbrew przyzwyczajeniom, naturze.

Jak bardzo ważny jest kontakt wzrokowy, skoro już widzimy nasze twarze. Drgnienia źrenic, powiek, mięśni wokół oczu, przenoszenie spojrzenia…

Wynalazcy, zróbcie coś, żebym mógł patrzeć w oczy mojej dziewczynie! Wraca do domu za trzy tygodnie, nie dało by się tego załatwić przed jej powrotem…?

Facebook

Mam dziesiątki zaproszeń do wydarzeń, stron internetowych, instytucji, grup typu "Nasikali na ciebie" (co prawda to tylko głupi tytuł, bo akcja, zdaje się, sensowna). Na każdym kroku Facebook pyta: Lubisz to?. Mogę klikać wszędzie – Lubię to! Później mój piktogram będzie na ekranach komputerów, być może, na całym świecie, wraz z adnotacją – 12 378 ludzi Lubi to. Co z tego wynika? Absolutnie nic.

To szał klikania, wydaje się, że tak bardzo pasujący do naszych czasów – bo zupełnie nie zobowiązujący do niczego, a pozwalający pochwalić się cyframi liczby znajomych, które jednak nic nie znaczą. Powiedzieć komuś w bezpośrednim kontakcie – lubię Twoje zdanie – to coś innego, niż kliknąć na przycisk Lubię to. Jest to o wiele prymitywniejsze, odarte z ciepłego spojrzenia, miłego gestu i tonu głosu, który z pewnością towarzyszyłby takiemu wyznaniu.

Na Facebooku moimi znajomymi jest wielu moich bliskich przyjaciół, a jednak komunikowanie się z nimi za pośrednictwem tablicy, wydarzeń, linków, jest dla mnie jakimś nieporozumieniem, odarciem tych ludzi z esencji tego, dla czego są oni dla mnie szczególni. Wszyscy oni stają się dla mnie tak podobni do siebie, a są przecież tak różni w bezpośrednim kontakcie.

Wzajemny język, sposób komunikacji, który tworzy się między przyjaciółmi w realu, na Facebooku jest szatkowany przez prymitywny system promujący skrótowość, szablonowość, sztampę.

To, co tak ludzkie, to niezmierne bogactwo informacji, które dostarczane jest w trakcie bezpośredniego kontaktu, lub nawet – w trakcie pisania ręcznie i czytania takiego listu.

Z moimi najbliższymi utrzymuję bezpośredni kontakt, a jeśli nie mogę – to piszemy emaile, ale w staroświeckim (już staroświeckim) stylu: Witaj! (wstęp, rozwinięcie, zakończenie) Pozdrawiam Cię serdecznie.

Tak, konsekwencją tego jest fakt, że bliskich znajomych i przyjaciół nie można mieć wielu. Trudno, niestety, jednak wybiera się albo ilość, albo jakość.

Dalej podły

(korespondencja cd.)

Jesteśmy źli dla drugich – wszyscy. Tak, to jest prawda… To wynika często z wewnętrznego buntu: "dlaczego ja mam ulegać, rezygnować, brać na siebie……"

Rozważam, że momenty gdy się wyluzowujemy i odpoczywamy psychicznie, to te samolubne ucieczki i zamknięcie dla innych.

Nie mam dobrego dnia na precyzowanie myśli – w pracy trzy duże problemy i nic do przodu – ot życie, a tu uśmiechnięta żona i zbliżający się weekend.

Chyba nie jestem normalny, bo normalny facet by się po prostu opił :-)))

Ten podły świat

(z prywatnej korespondencji)

Przyczyny bólu, bólu psychicznego, są przecież
subiektywne, relatywne. Powiedziałbym, że prawie całe nasze życie poświęcamy na to, żeby pozytywem zwalczać przeciwności. Żeby w sobie
mieć źródło energii, bo jeśli sami sobie tego nie załatwimy, to nikt tego nie zrobi za nas.


Psychika jest plastyczna, w dwie strony, niestety. Nie wątpimy chyba, że
najbardziej cierpią ci, którzy wożą swoje
ciała wyłącznie na delikatnych skórach foteli najlepszych samochodów.
Ich ból psychiczny, w pięknych mieszkaniach, przewyższa ból sprzątaczki
z wielkiego biurowca, której mąż podkrada pieniądze na wódkę, a ona mierzy w nocy
cukier 17-letniemu synowi, bo ten ma swoją cukrzycę głęboko gdzieś.


Tak, jest czas na płacz, i to jest też sposób na siebie. Są momenty, że
jest źle. I ktoś napisze parę słów albo powie coś dobrego, a potem jest
lepiej i ciągniemy dalej.


Świat jest podły. Tak, ten podły świat tworzymy my wszyscy. Nie powiesz chyba, że Ty czy ja
jesteśmy lepsi od innych? No właśnie! My jesteśmy też podli dla
innych, i ten, kto cierpi z powodu podłości, sam ją tworzy, tylko w
innym czasie i miejscu.

Do przodu

Mojego syna nie widziałem od dwóch dni, ale rozmawiałem z nim wczoraj wieczorem. Nie tylko chciał ze mną rozmawiać, ale nawet się rozgadał, nie musiałem go ciągnąć za język. Powiedział, że już jadł kolację, i że gotuje się woda, która jest gorąca. Powiedziałem mu, żeby uważał na tę wodę.

Słuchając przez telefon jego głosu przypomniałem sobie początki podobnych rozmów z Sarą. Szybko mijają te chwile, trudności, stres, walka o ich przezwyciężenie – pozostają z tyłu. Dziś w filmie widziałem, jak różnie dzieci uczą się poruszać. Na specjalnej ścieżce, która była filmowana, dzieciaki zasuwały do przodu w najróżniejszy sposób. To nieprawda, że wszystkie muszą raczkować. Nieprawda, że wszyscy musimy przechodzić takie same etapy rozwoju, które są nam w dodatku narzucane przez szkołę i niereformowalnych, drętwych "pedagogów".

Ciekawe jest też to, że już od dziecka uczymy się wielokrotnie tych samych rzeczy, ale coraz nowszych kontekstach. Na przykład dziecko, które nauczyło się chwytać leżąc, musi uczyć się chwytania na nowo, kiedy już siedzi. A potem – jeszcze raz – kiedy umie stać. Łatwo to przełożyć na inne, bardziej abstrakcyjne zachowania.

Powracając do jednego z moich ulubionych wątków – uczymy się siebie, ciągle i po raz kolejny. Uczymy się wielokrotnie kontaktów z tymi samymi ludźmi, z naszymi bliskimi. Czasem uczymy się tego zaczynając prawie że od początku. I to wcale nie jest tragedia, ani uwstecznienie. To jest normalne 🙂


Niedziela po weselu

Nie wiedziałem, że Pani Młoda ma dziewięcioro rodzeństwa…. Szok… Jej ojciec miał właśnie przeszczep nerki. W sobotę mówili, że idzie dobrze, bez temperatury ani innych powikłań… Za to ojciec Pana Młodego umarł dzisiaj. Podobno lekarze starali się, żeby nie
było to wczoraj… No i udało się… Cóż można napisać więcej.

Stany emocjonalne, smutek, szczęście, apatia, ekscytacja, wzniosłość, przyziemność… To wszystko takie delikatne, niepewne, zmienne, nieokreślone. Jadę do domu z myślą, że mógłbym
teraz, zaraz rozpłynąć się w chmurach, które tkwią tam, ponad tymi
domami w ogrodach – obiektami wzdychań i marzeń ludzkich, ponad drogą i pędzącymi
samochodami… Ponad tą materialną nędzą. W zasadzie tylko myśl, że jestem
potrzebny dzieciom, sprowadza mnie na ziemię.

Potem wracam do domu i okazuje się, że nastrój się poprawia,
nawet zmienia na przeciwny. Więc jaka jest prawda… Że jesteśmy bardzo podatni na wpływ wszystkiego, i nie
wiadomo czego? Czasem głupia zgaga wywołuje  filozoficzne
rozważania. Ot i człowieczeństwo – czy to nie żałosne w sumie?

Tak więc, mówiąc już na koniec, starając się trzymać jakiejś jednej
konsekwentnej linii myślenia, oceniania, muszę stwierdzić, że jest
całkiem, dość, a nawet bardzo dobrze, że mam szczęśliwe życie, mam czas,
żeby poobserwować świat i próbować klecić teorie na jego temat, mogę
sobie pozwolić nawet na komfort odczuwania cierpienia wynikającego z
owego, nie wiadomo na ile rzeczywistego czy urojonego, przymusu klecenia
tych teorii… Śmieszne, nie? Dobrze, jeśli choć zdolność śmiania się z
nas samych pozostaje, może to jest ostatnia deska ratunku –
niewielki styk z rzeczywistością…

Nie wyrywaj się!

– Słuchaj, żyjemy tyle lat, ale mam wrażenie, że teraz dociera do mnie coś zupełnie nowego.
To Wiesiek. Przyszedł. Zastanawiałem się, czy otworzyć piwo, ale zaproponowałem śliwowicę, pędzoną przez mojego teścia. Czy jego brata – nie pamiętam dokładnie.
– Po ostatnich wydarzeniach, o których zresztą wiesz, teraz kombinuję z nią inaczej. Nie ćwierkam, nie podskakuję z entuzjazmu. Jestem, że tak powiem, powstrzymany.
Patrzę na Wieśka spod oka. Widzę, że jest na pędzie, trochę mi to nie bardzo na rękę – brać na siebie jego historie. Prawdę mówiąc po urlopie jeszcze dobrze nie wróciłem duszą do tego codziennego kieratu, który mnie pogania, za którym nie nadążam, i moje zmartwienie to dziesiątki spraw. Ale słucham Wieśka, uważnie, na ile mogę.
– No i wiesz, co się okazało? Że ona chyba nie znosi tego mojego entuzjazmu, tego uśmiechu, tego ćwierkania: "jak się czujesz", "co robiłaś", "w czym ci pomóc". Nie. Wszystko idzie lepiej, jak siadam i… czekam. Słucham, przyglądam się. Wcale nie pomagam. Nosi pranie – niech sama nosi. Sprząta? Dobrze. Ja spokojny. Przyciszonym głosem odpowiadam na pytania. Jak coś nie tak – nic nie mówię, milczę. No i od tego czasu wszystko idzie lepiej. Nie uwierzyłbyś.
– Nie uwierzyłbym.
Obiecaną śliwowicę wygrzebują z szafki, która jest w rogu kuchni. Trudno tam sięgnąć. Śliwowicę wypić trzeba, a przynajmniej przelać, bo teściu, jak się rozpędzi, to wlewa do czego popadnie. Ostatnio – do butelki po coca-coli… uffff, nie dość, że plastikowa, to jeszcze dziecko może wziąć do zabawy.
– Wiesiek, ty tak na poważnie o tej twojej kobiecie? Siadasz, nic nie robisz, i jest lepiej?
– Nie, tak to nie. Robię, nawet więcej, powiem ci. Ale się nie wyrywam. To nie ode mnie wychodzi. No słuchaj, swoje muszę odrobić, nie ma wyjścia. Ale przestałem tłumaczyć, wyjaśniać. Myślę sobie po cichu: "i tak zaraz sama do tego dojdziesz". No i dochodzi. Nawet jak za dwa dni, to dochodzi. I jeszcze patrzy na mnie łaskawie.
Znalazła się butelka, po occie co prawda, ale dobra, szklana. Tylko dobrze wypłukać… Niestety, z tej plastikowej nie wszystko weszło, więc resztę musimy sami zutylizować. Wiesiek łyknął i skrzywił się.
– Mocne. A ta destylacja to chyba taka sobie.
– Mocne. Dasz radę jeszcze trochę? Szkoda zostawiać w plastiku.
Wchodzi moja kobieta, jej wzrok pada na butelkę, którą natychmiast podrywa.
– Tyle już wypiliście?!
Mając w pamięci świeże zwierzenia Wieśka – nie puszczam pary z ust. Patrzę to na niego, to na nią, w niezdecydowanym wyczekiwaniu.
– Acha, przelaliście do tej szklanej. No dobrze. To miłego wieczoru!
Pomyślałem, że jak często słucham opowieści Wieśka jednym uchem, tak wcale one nie są pozbawione pewnych elementów, że tak powiem, osadzonych w rzeczywistości i dotykających realnego doświadczenia…

Uciekać teraz powinienem, chyba

Czasami, nie wiadomo dlaczego, choć mógłbym się domyślać, analizować, i pewnie znalazłbym powody, bardziej lub mnie słuszne i trafione, ale uczciwie muszę powiedzieć, że do końca nigdy nie wiem dlaczego, napada mnie pewna chęć, a teraz już wiem, że skoro ją czuję, powinienem uciekać, głównie uciekać od ludzi, żeby nie przysporzyć sobie kłopotów. Gdybym jeszcze żył sam, mógłbym sobie pozwolić, ale teraz nie bardzo mogę, zresztą, skoro nawet sam nie wiem, czy ta chęć jest słuszna i ma swoje poparcie w rzeczywistości, (bo jaka jest rzeczywistość), to tym bardziej powinienem uciekać, żeby przypadkiem przez koszmarną pomyłkę nie napytać sobie biedy, sobie jak sobie, ale mojej rodzinie, poprzez, dajmy na to dość prostą przyczynę, jak kłopoty ze zdobyciem odpowiedniej ilości tak zwanych środków do życia.

Mowa o chęci mówienia prawdy, albo – tak zwanej prawdy, takiej, jaką ja ją postrzegam – o innych ludziach. Począwszy od tak banalnego przykładu, jak dzisiaj w autobusie, w drodze powrotnej z pracy, gdy z rzędów poza mną zaczął docierać do mnie wyraźny zapach czy to gorzelni czy browaru. Przez chwilę rozważałem i próbowałem sobie wyobrazić, co by było gdybym tak po prostu odwrócił się i powiedział to, co myślę. Na szczęście rozsądek, a może raczej kiepskie samopoczucie, pozwoliło mi wybrać wyjście ucieczki, przesiadając się dwa rzędy dalej. No i trzeba to uznać za zwycięstwo, bo owi chłopcy, jak się okazało, zaczęli się przeciskać do wyjścia dokładnie w momencie, kiedy i ja zacząłem to robić, co oznaczało, że pochodzimy z tego samego miasteczka; ucieszyłem się nawet, że ktoś zapobiegliwy ustawił na tym przystanku bez wiaty, w środku pustego chodnika, kosz na śmieci, bo ulżyli swoim dłoniom wrzucając tam po kolei puste już puszki.

Istota współżycia wymaga jednak, aby nie mówić tego, co się widzi, wobec tej osoby, u której się to widzi. Głównie dlatego, że w większości przypadków, ta osoba i tak już wie, co widzą inni, ale dla jakichś najwyraźniej wyższych celów i powodów, w przypadku, gdy padną słowa o owej wiedzy, stanowczo zaprzecza, udowadnia coś zupełnie przeciwnego, czym, a znam siebie, powoduje tylko moje rozsierdzenie i coraz większy nacisk, a potem wściekłość. Bo dlaczego ktoś, zaprzeczając oczywistym oczywistościom, na własne życzenie tylko bardziej się pogrąża, a cóż może być bardziej żałosnego nad podziwianie "nowych szat cesarza" w momencie, gdy jest on przecież nagi.

Ale jest i inne mówienie prawdy, i trudno się mu oprzeć, nawet gdy podskórnie czuję, że jest destrukcyjne i niesprawiedliwe wręcz; wobec osób, które niczego złego mi nie zrobiły, zawsze były nad wyraz przyjazne i cierpliwe, ale ja tym bardzie, niekiedy, wyciągam te jakieś niedokładności, niedoskonałości, potknięcia, żeby bezlitośnie przetestować tę cierpliwość, dobroć, dotrzeć do ich końca, czyli w efekcie, zaprzeczyć. Tak, lepiej uciekać.